piątek, 7 listopada 2014

Rozdział XXXII

Miley przekroczyła bramę uniwersytetu stanowego w Waszyngtonie, pełna obaw i nadziei. Pragnęła zrobić Trevorovi niespodziankę, bo od ponad dwóch miesięcy nie przyjeżdżał do domu. Rozmawiali jedynie wieczorami przez telefon i to też nie zawsze, bo koszt połączeń międzystanowych był ogromnie wysoki, więc umówili się, że będą rozmawiać raz lub dwa razy w tygodniu. Na początek i koniec. Z trudem przełknęła  myśl, że nie będzie mogła powiedzieć mu o wszystkich swoich troskach, sukcesach i wydarzeniach od razu, ale jakoś to przełknęła. Wyczekiwała na te rozmowy bardzo, ale i one zaczęły ją w końcu rozczarowywać. Trev wiecznie gdzieś gonił albo musiał się uczyć i wychodziło na to, że słyszała jego głos w słuchawce najwyżej przez dziesięć minut. Za każdym razem miała nadzieję, że będzie inaczej, ale nic się nie zmieniało. Jej chłopak był bardzo zajęty, wiedziała o tym i szanowała to, ale podczas ostatniej ich rozmowy nawet nie zapytał, co u niej słychać, tylko żywo opowiadał, że był na fantastycznym koncercie kapeli rockowej jego kumpla z akademika. W czasie, gdy ona usychała za nim z tęsknoty, on świetnie się bawił. Cieszyła się, że się zaklimatyzował, że znalazł sobie przyjaciół i jest szczęśliwy, ale przez ten czas ani razu nie powiedział, że za nią tęskni, że ją kocha i nie może się doczekać, aż się zobaczą. Czuła się strasznie samotna odkąd Demi wprowadziła sie do Joe'go, a Selena wyjechała do ojca, by z nim zamieszkać, na znak buntu, że jej matka ponownie wyszła za mąż za jakiegoś idiotę, a na dodatek zaszła z nim w ciążę. Owszem, Dem miała pod ręką, ale nie chciała jej niczym martwić, więc gdy się spotykały, udawała, że wszystko jest w porządku, a Sel może i by ją wysłuchała, ale za każdym razem pytała o Nicka i udawała, że wcale aż tak mocno jej nie zależy, by dowiedzieć się, co u niego. Potem szybko rozłączała się, zasępiona. Postanowiła więc, że złapie wiatr w żagle i pojedzie do niego bez zapowiedzi. Miała trochę oszczędności, więc zabukowała bilet na najbliższy wolny termin jaki jej pasował i kilka dni później siedziała już w samolocie z przyspieszonym biciem serca. 
Zauważyła, że kampus otaczają trzy place. Środkowy był największy i prowadził do najładniejszego budynku, który niedawno został odrestaurowany, ale dalej przypominał willę niczym z Przeminęło z Wiatrem. Z tego, co pamiętała z opowieści Trevora, to właśnie tu urzędowały władze uczelni i jej Senat, złożony ze studentów. Dwa pomniejsze, prowadziły do mniej zadbanych budowli, w których odbywały się zajęcia. Akademiki mieściły się po drugiej stronie ulicy. To też wiedziała od niego. Pogoda dopisywała, więc spokojnie przemierzała dziedziniec, przyglądając się grupce studentów, siedzących na ławkach. Zdawali się rozmawiać o czymś bardzo ważnym dla losów świata, o czym nie miała pojęcia, bo nie oglądała wiadomości i nie była  na bieżąco. Tak, jak się spodziewała wcześniej, miał tu o wiele bardziej interesujących znajomych niż ona. 
Zobaczyła go w tłumie, wychodzącego z drzwi budynku, znajdującego się po lewej stronie. Szedł z grupką kilku chłopaków, jeden nawet skoczył mu na plecy, a potem wszyscy razem zagwizdali na widok dziewczyny, przechodzącej obok w krótkiej spódniczce. Miał większy zarost i dłuższe włosy, ale była pewna, że to on. Szybko zbliżał się w jej stronę, a serce biło jej, jak oszalałe. Nagle stanął przed nią, oniemiały, jakby zobaczył ducha, a ona miała ochotę się rozpłakać. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie. I myślała, że będzie przypominał bardziej tamtego Trevora, który się z nią żegnał. Jej Trevora, który zawsze o wszystko dbał i o niczym nigdy nie zapominał.
- Mils? Co ty tutaj robisz? 
Jego koledzy szybko się ulotnili, zapewne wyczuwając, że nie są tu teraz potrzebni. I mieli rację. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nagle wyznanie, że tęskniła wydało jej się zbyt infantylne i niedorzeczne. Jak jej wiara w to, że przetrwają jego rozłąkę. 
- Przyjechałam, bo... bo... - nie potrafiła wykrztusić z siebie nic sensownego, głos uwiązł jej w gardle i poczuła się strasznie obco w tym dziwnym miejscu, które zabrało jej chłopaka. Trevor nawet jej nie dotknął i nie wyglądał na szczęśliwego z powodu jej wizyty. - Wszyscy na ciebie czekają... Demi, Patrick, twoi rodzice. - Nie wspomniała o sobie, by nie wyjść na zdesperowaną. Ale właściwie to już wyszła, przyjeżdżając tutaj. Była glupia, myśląc, że to coś da
- Gdzie się zatrzymałaś? 
Zdawał się nie słyszeć jej słów. Nie wierzyła, że nie dbał o swoją małą siostrzyczkę, która była w ciąży, że już się o nią nie martwi. Przecież jeszcze nie tak dawno temu był gotów zabić każdego, kto spojrzał na nią w nieodpowiedni sposób, a rodzina i przyjaciele byli dla niego świętością. 
- U koleżanki mojej mamy, która mieszka niedaleko. - Przynajmniej z tym nie miała problemu. Lisa z przyjemnością wyświadczyła jej tą przysługę i zaprosiła pod swój dach. Spojrzała na niego. Wydawało jej się, że zobaczyła ogromną ulgę na jego twarzy. Pewnie bał się, że będzie chciała przenocować w jego akademiku. Oszczędzi mu takich tortur. 
- To dobrze, że nie musisz się tłuc po hotelach... 
Nie wiedziała, czy powiedział to z prawdziwej troski, czy z uprzejmości. Żałowała, że nie jest w Los Angeles, tylko przyjechała w to przeklęte miejsce, które zabrało jej chłopaka. 
- Myślałam, że może... mógłbyś pokazać mi miasto... - Pragnęła, by spędzili trochę czasu we dwoje, by byli razem, jakby nic się nie zmieniło, ale wiedziała, że nic już nie było takie samo. Zapewne w planach miał już kolejny fantastyczny wieczór z kolegami, którzy mimo że z oddali, to obserwowali ich przez cały czas i próbowali dać mu znaki, żeby się pospieszył.  
- Teraz trochę się spieszę, ale wieczorem mam czas, podaj mi adres, to przyjdę po ciebie, znam kilka niezłych barów w okolicy, możemy się tam spotkać z moimi znajomymi, poznasz ich, to fajni ludzie.
Nie chciał być z nią sam, a przecież powinno mu na tym zależeć po tak długiej rozłące. A ona nie chciała poznawać jego beznadziejnych nowych przyjaciół, którymi był tak zafascynowany. Prawdziwych miał w domu, w LA, czy już o tym zapomniał. Miał być wujkiem, nie pochwalał nastoletniej ciąży swojej siostry, ale cieszył się z siostrzeńców i nawet nie musiał o tym mówić, bo wiedziała, że tak jest. Tymczasem, z tego co dowiedziała się od Demi, nie dzwonił i nie pytał, co u niej, jak się czuje, czy czegoś jej nie potrzeba, czy Joe o nią dba. 
- W porządku... - podała mu ulicę, na której mieszkała Lisa i nagle poczuła się strasznie zmęczona. - Nie będę cię już zatrzymywać, skoro jesteś bardzo zajęty. - Powiedziała to z trochę większym wyrzutem niż zamierzała, jednak chciała go w jakiś sposób ukarać, by zobaczył, że postępuje nie tak, jak powinien. 
- Naprawdę nie mogę, Mils... zaraz mam zajęcia, a facet za każdym razem, gdy ktoś się spóźnia, robi z niego swojego chłopca na posyłki. 
Starał się tłumaczyć, ale tylko wzruszyła ramionami. Po tak chłodnym powitaniu musiał się lepiej postarać, by uwierzyła mu w cokolwiek. 
*
Ubrana w białą obcisłą bluzkę, wytarte jeansy i czarne trampki, czekała krążąc po salonie w mieszkaniu koleżanki jej mamy, która patrzyła na nią z politowaniem, ale nic nie mówiła. Umówili się na dziewiętnastą, a on spóźniał się już ponad pół godziny i nawet nie raczył do niej zadzwonić. Nigdy nie był bardzo punktualny, ale zawsze informował ją, że będzie później. Tym razem milczał. Bała się, że może coś mu się stało, ale wtedy na pewno już by o tym wiedziała. Przynajmniej taką miała nadzieję. Kręciła się po całym pomieszczeniu, oglądając zdjęcia, stojące na komodach. Było ich tu pełno. Lisa miała trójkę dzieci i uwieczniała na fotografiach wszystkie ważne chwile w ich życiu. Ona też wyobrażała sobie, że tak będzie wyglądał jej dom. Ona, Trevor i ich pociechy. I pełno ich zdjęć na ścianach. Tymczasem on o tym zapomniał. Tak, jak o tym, by po nią przyjechać. Nie mogła się do niego dodzwonić, bo miał wyłączony telefon. Przełknęła głośno łzy, wypowiadając w myślach, że to koniec. Po trzech latach nie miał odwagi, by powiedzieć jej o tym wprost. Wolał schować się, jak tchórz. Jego sprawa. Była w Waszyngtonie i nie miała zamiaru marnować tego czasu na łzy. Wypłacze się, jak już będzie miała na to siłę i zostanie sama, we własnym pokoju. 
- Wiesz, co Liso, chętnie pójdę z tobą na tą wystawę. - Odpowiedział po chwili namysłu kobiecie, która proponowała jej to po jej powrocie do domu, z pewnością przeczuwając, jak zakończy się jej wieczór. No cóż, nie trzeba było być jasnowidzem, by domyślić się, że w życiu Trevora nie było już dla niej miejsca. 

*

  Joe wbiegł do ogromnego holu Pacific Alliance Medical Center ledwo oddychając. Był okropnie zmęczony, a na jego czole błyszczały drobne kropelki potu, ale nie to w tym momencie znajdowało się w centrum jego uwagi. Niecałe pół godziny temu pani Lovato zadzwoniła do niego, podczas gdy dźwigał kolejny tego ranka worek z cementem na wyraźną prośbę starszych pracowników, którzy znaleźli w nim formę idealnego wyzysku i przekazała mu w pośpiechu, że Dem dostała mocnych skurczów i prawie zemdlała, dlatego zabiera ją na ostry dyżur. Przez krótką chwilę po skończeniu połączenia stał nieruchomo, kompletnie zdezorientowany. Ale szybko otrzeźwiał. Momentalnie rzucił cholernie ciężki worek z cementem i przebrał się w to, co miał pod ręką. Wtedy też zorientował się, że nie ma nawet, czym pojechać do szpitala, bo odkąd dowiedział się o ciąży Dems, zrezygnował z jazdy samochodem, żeby oszczędzić trochę potrzebnej kasy, którą przepuszczał na bezsensowne przejażdżki. Dlatego też na budowę chodził pieszo, a z auta korzystał tylko wtedy, kiedy musiał zabrać ją na badania. W tym momencie jednak sprzeciwiło się to przeciw niemu. Dlatego też bez dłuższego namysłu pobiegł do biura wuja i wybłagał od niego kluczyki, szybko streszczając mu całą sytuację. Na całe szczęście nie dał się długo prosić. Kazał mu jedynie pozdrowić Dem, no i dzieciaki, skoro tak bardzo spieszyło się im na świat. Miał szczęście, że nie utknął w żadnym korku, co było bardzo prawdopodobne o tej godzinie, dzięki czemu w ciągu następnych dwudziestu minut zaparkował na ogromnym, zatłoczonym przyszpitalnym parkingu. A później wbiegł prosto w epicentrum chaosu, które mieściło się w szczelnie wypełnionym zdenerwowanych, zniecierpliwionych ludzi, czekających na swoją kolej. 
Tak jakoś się złożyło, że nawet razu nie zdarzyło mu się być w tym akurat szpitalu, dlatego zupełnie nie wiedział, jak dostać się na ten pieprzony oddział położniczy, ani nawet, kto może udzielić mu takiej informacji. Kiedy w końcu odzyskał trzeźwość umysłu zaczął przepychać się przez tłum niezbyt zadowolonych tym faktem innych czekających, aż wreszcie udało mu się dotrzeć do stanowiska informacji, gdzie za blatem stała stosunkowo młoda krótko ścięta blondynka z mocno zapadniętymi policzkami, która spojrzała na niego sponad grubych kwadratowych oprawek, osadzonych na niewielkim zadartym nosie.
- Przepraszam, na którym piętrze jest oddział położniczy? 
Zapytał cały czas mocno podenerwowany, a głos niebezpiecznie załamał mu się pewnym momencie. Cholera jasna, przecież obiecał Dem, że będzie przy niej, kiedy wszystko się zacznie. Ale nie pomyślał nawet, że może zacząć rodzić w połowie siódmego miesiąca. Oczywiście lekarz ostrzegał ich przed przedwczesnym porodem, ale nie aż tak wczesnym! Dlatego tak bardzo się denerwował. Na całe szczęście, kiedy wychodził do pracy, nie pozwalał, żeby Demi zostawała sama w domu, więc albo jej matka przyjeżdżała do ich mieszkania, pilnując, by jadła wszystkie posiłki i nie przesadzała z wysiłkiem, albo zabierała ją do siebie, a on wracając z pracy, wpadał po nią. Wtedy razem spacerkiem wracali do ich wspólnego lokum, gdzie to on przejmował opiekę nad całą niesforną trójką. Gdyby Dem była wtedy sama… Nawet nie chciał myśleć o tym, co by się mogło stać.
- Oddział położniczy znajduje się na czwartym piętrze. – Kobieta zmierzyła go uważnie od stóp do głów, z niewielkim grymasem na twarzy. Już on wiedział, co sobie właśnie myślała. Ubrany w czarną koszulkę z krótkim rękawkiem i powycierane dżinsowe szorty oraz czarne trampki wyglądał bardziej na licealistę, niż na przyszłego ojca, którego dziewczyna prawdopodobnie właśnie rodziła jego dzieci, więc nie miał jej tego za złe. – Do windy prosto i w lewo, a już na górze wejście na oddział jest zaraz po prawo.
Szybko zreflektowała się, posyłając mu coś na kształt przyjaznego uśmiechu, ale on już był w drodze do windy, nawet nie zwracając na to uwagi. Szybko wpadł do zatłoczonej windy i wcisnął metalowy przycisk z odpowiednim numerem piętra. Jeszcze nigdy podróż pomiędzy piętrami nie dłużyła mu się tak bardzo. Czuł się cholernie dziwnie w tej sytuacji. Prawdę powiedziawszy po raz pierwszy sytuacja związana z dziećmi i Dem zaczęła go przerastać. Bo okropnie bał się o całą trójkę. A przede wszystkim, nie wiedział, jak powinien się zachować. Miał tylko nadzieję, że sytuacja, którą przez telefon nakreśliła mu jego przyszła teściowa nie była tak dramatyczna. Przecież to mógł być tylko fałszywy alarm. Powinien być. Niewiele wiedział na temat ciąży, ale połowa siódmego miesiąca zdecydowanie nie była normalnym czasem na poród. W momencie, gdy po raz kolejny zaczął rozmyślać nad czarnymi scenariuszami, winda zatrzymała się na czwartej kondygnacji, co oznajmił mu dzwonek, przywracający go do rzeczywistości.
Ruszył w prawo i szybko pokonał ogromne oszklone drzwi, na których umieszczony napis utwierdził go w przekonaniu, że właściwie trafił. Długimi krokami pokonywał wyłożony morelowo-brązowym linoleum korytarz, rozglądając się przy tym w poszukiwaniu jakiejkolwiek znanej mu twarzy. Minąwszy trzy pielęgniarki i kilka zaokrąglonych ciężarówek, na samym końcu korytarza zauważył kręcącą się chaotycznie w tę i z powrotem Dianę Lovato oraz pana Lovato z pozornym spokojem siedzącego na plastikowych krzesełkach.
- Co z nimi? – Wydyszał, kiedy wreszcie stanął przed drzwiami prowadzącymi na blok operacyjny. Po minie matki Demi, wnioskował, że nie było za różowo.
- Zbadał ją lekarz i powiedział, że ma za wysokie ciśnienie. Dali jej jakieś leki, ale nie podziałały, więc zabrali ją na cesarkę. – 
Diana mówiła szybko i odrobinę chaotycznie mocno piskliwym głosem, co, jak zdążył już zauważyć, prawie zawsze było oznaką mocnego zdenerwowania. Dokładnie identycznym tonem potraktowała Demi, kiedy zabierał ją na pierwszą noc do swojego mieszkania, kiedy już udało mu się odremontować i doprowadzić stopniowo do stanu używalności ich nową wspólną sypialnię oraz łazienkę. 
- Próbowałam się czegoś dowiedzieć, tylko, że nikt mi nic nie chce powiedzieć, a pielęgniarka kazała czekać aż ktoś do nas wyjdzie. 
- A dzieci?
- Jeszcze na ostrym dyżurze zrobili jej USG i wszystko było z nimi w porządku. 
Kobieta zacisnęła palce na swojej obrączce widniejącej na serdecznym palcu lewej dłoni, tępo wpatrując się w geometryczny wzór na szpitalnej posadzce.
- Dawno temu ją zabrali?
Wiedział, że zadając jedynie dziesiątki pytań niczego nie ułatwia, ani tym bardziej nikomu tym nie pomaga, ale musiał wiedzieć, co działo się z Demi i dzieciakami. Do cholery, dlaczego to wszystko zaczęło się akurat wtedy, kiedy jego nie było przy niej. Czuł się trochę winny i skołowany. Zbyt wiele działo się, nie był przygotowany na tak szybką zmianę sytuacji, a co za tym idzie przyspieszonego kursu z rodzicielstwa. Półtorej miesiąca to było bardzo dużo. Dla niego. Dla Dem no i dla dwójki małych szkrabów, które powinny jeszcze trochę czasu spędzić w brzuchu mamy.
- Jakieś dwadzieścia minut temu. Chciałam tam z nią być, ale mnie nie wpuścili, bo Demi i tak dostała narkozę.
 Teraz głos pani Lovato brzmiał, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Pierwszy raz widział tę surową, twardo stąpającą po ziemi kobietę w takim stanie. Naprawdę martwiła się o córkę. Tak samo, jak Patrick senior, który starał się zachować pozorny spokój. Z resztą martwili się o nią wszyscy troje. 
- Bardzo się bała i kazała mi do ciebie zadzwonić, a później ją zabrali i od tej pory nikt nawet nie raczył poinformować mnie, jak czuje się moja własna rodzona córka!
- Na pewno jest pod dobrą opieką…
Wypowiedział, chcąc podnieść na duchu przyszłą teściową, ale też trochę i siebie. Potrzebował teraz takiego wparcia. Żałował też, że jego rodzice nie mogli być tu razem z nim. Wspierać go tak, jak robili to państwo Lovato. Dlatego właśnie tak bardzo zabiegał o to, by móc uczestniczyć przez całą ciążę w życiu Demi oraz dwójki ich dzieci. Zamierzał być dobrym tatą. Takim, który nagradza za sukcesy, pociesza po porażkach, a kiedy trzeba motywuje do dalszej walki. Miał już nawet w głowie miejsca, do których chciałby pojechać, kiedy już się urodzą. Nie zostawi ich samych nawet na chwilę. Tego był pewien najbardziej na świecie.
- To samo ciągle jej powtarzam. – Odezwał się po raz pierwszy pan Patrick, przekładający pomiędzy palcami zmaltretowaną pięciocentówkę. – Po drodze zabraliśmy torbę z rzeczami, bo inaczej ta mała oślica nie dałaby się nawet tutaj przywieźć. 
- Przepraszam, rozumiem, że państwo Lovato, tak?
Całą emocjonalną wewnątrzrodzinną konwersację przerwał siwawy zarośnięty lekarz w niebieskim kombinezonie, białych drewniakach i charakterystycznym kolorowym, materiałowym czepku. Momentalnie uwaga całej trójki skierowała się na niego, co skwitował jedynie drobnym uśmiechem.
- W rzeczy samej. Czy powie nam pan w końcu, co z moją córką i wnukami?! 
 Diana nie wytrzymała, rzucając w stronę niczemu winnego lekarza oskarżycielskim tonem.
- Proszę się uspokoić. Demi nadal jest pod narkozą i powinna wybudzić się w ciągu następnej godziny. 
 Odpowiedział fachowo, pocierając siwą brodę. 
- Na całe szczęście udało nam się opanować skaczące ciśnienie. Jeśli chodzi o dzieciaki, to urodziły się zdrowe, chociaż mają małe problemy z oddychaniem, więc pielęgniarki zabrały je na oddział, by troszeczkę im pomóc. 
- Dziewczynki, czy chłopcy? – Joe wyrzucił z siebie wreszcie, kiedy lekarz powiedział wszystko to, co tak bardzo chciał usłyszeć. W trakcie wizyt u ginekologa zgodnie doszli do wniosku, że płeć dzieci miała zostać niespodzianką dla wszystkich aż do samego porodu. Wiedzieli tylko tyle, iż urodzić się miała dwójka identycznych małych Jonasów, dlatego też pokój pomalowany był w neutralnych kolorach, podobnie z resztą, jak ubranka spakowane do szpitalnej torby.
- A pan to?
- Chłopak Demi i ojciec dzieci. – Odpowiedział pewnie, na co lekarz, o dziwo, nie okazał swojej dezaprobaty, jak większość ludzi, kiedy widziała ich spacerujących po plaży, czy parku, kiedy to zapewniał swojej dziewczynie codzienną obowiązkową dawkę ruchu i świeżego powietrza. Wszyscy uważali LA za wyzwolone miasto, ale prawdą było, że poza Hollywood, ludzie, jak wszędzie, mieli swoje konserwatywne poglądy, a na młodych, nastoletnich rodziców patrzyli bardzo niechętnie.
- Naprawdę nie znacie płci?
- Chcieliśmy, żeby to była dla nas niespodzianka.
- W takim razie gratuluję panu dwóch silnych i walecznych synów. 
 Poklepał go przyjaźnie po ramieniu, uśmiechając się szczerze, a pod nim ugięły się nogi. Miał synów. Dwóch małych rozrabiaków, którzy byli tylko i wyłącznie jego. Tego uczucia nie dało się porównać z żadnym innym. Przez chwilę kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością. Wreszcie wizja dzieci stała się realna. Nie byli już tylko bezosobowymi maluchami, szkrabami, czy psotnikami, jak zwykli ich nazywać. Byli dwoma chłopakami, którzy za kilka lat będą grali z nim w piłkę i pokazywali kolejne pozdzierane kończyny. 
- Teraz pójdzie pan za mną, bo będzie pan potrzebny do dopełnienia kilku formalności. No i oczywiście musi pan poznać swoją małą gwardię. A dziadków pielęgniarka za chwilkę zaprowadzi do sali, gdzie za moment przewieziemy Demetrię.

*

Selena tępo wpatrywała się ekran telewizora. Właściwie odkąd przyjechała do ojca, spędzała tak każdy poranek, bo nie miała nic innego do roboty. Nic. Nie miała tu żadnych znajomych, przyjaciół, nikogo oprócz ojca, który rano wychodził do pracy i wracał wieczorem, zbyt zmęczony, by z nią porozmawiać. Brakowało jej szumu oceanu, plaży, piasku, słońca i kolorowych uliczek Los Angeles. Dallas w Teksasie, może i było ogromnym miastem, ale oferowało jedynie bary ze stekami, walki byków, futboll amerykański i muzykę country, której nie znosiła. No i o tej porze roku było tu już o wiele zimniej niż Californii. Nie mając nic lepszego do roboty, zajmowała się utrzymaniem porządku w domu, robieniem zakupów i gotowaniem obiadów. Skończyła, jako siedemnastoletnia kura domowa, odgruzowująca salon, dwie sypialnie, kuchnię i łazienkę. Po dwóch tygodniach jej starania przyniosły niezły efekt i przez okna wreszcie wpadało światło słoneczne, a zasłony znów były białe, dywan czysty, a jej tata nie jadał gotowego jedzenia kupowanego w supermarketach. Może i nie była najlepszą kucharką, ale się starała, nie tak, jak Miley, ale przez tych kilka lat nauczyła się czegoś od niej i od jej matki, bo jej własna nigdy się do tego nie kwapiła. Wolała natomiast po kilkunastu latach oznajmić jej, że wzięła ślub i jest w ciąży. W ciąży! Jakby było jej mało jednego dziecka, którego nie potrafiła wychować, zrobiła sobie drugie. Selena poczuła wtedy złość, na nią, na tego jej faceta i na tego bachora, co się jeszcze nie narodził, a już do końca zniszczył jej życie. Wściekała się na samą myśl o nim. Demi, co prawda, próbowała ją uspokoić i mówiła, że to cudownie, że jej mama ułożyła sobie życie, a ona będzie miała rodzeństwo, gdy przyszła do niej załamana i wypłakiwała się na jej łóżku. Ale nie mogła jej się dziwić, bo ona sama była w ciąży i to podwójnej, a wszystkie przyszłe matki miały sieczkę zamiast mózgu i wszystko było dla nich albo słodkie albo wzruszające. Koszmar. Nikt nie potrafił jej zrozumieć. Ani Demi, ani Miley, ani tym bardziej Nick, który tylko wzruszył ramionami i stwierdził, że jej mama jest dorosłą kobietą i wie, co dla niej najlepsze. Nie, nie wiedziała, bo pomimo swojego wieku, często zachowywała się, jak nastolatka i postępowała pod wpływem chwili. Przecież ona tego "mężczyznę swoich marzeń", jak go sama nazwała, znała ledwo trzy miesiące. Jak mogła być tak głupia, by wyjść za niego za mąż i zajść z nim w ciążę?! Do tej pory, jak o tym myślała, to z wściekłości, chciała w coś uderzyć. Dlatego też postanowiła się wyprowadzić i przyjechać do ojca, z którym nie miała dobrego kontaktu. Właściwie dzwonił tylko w święta i na jej urodziny, jednak uznała, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Szybko się spakowała, pożegnała ze wszystkimi lakonicznie, bo nie znosiła ckliwych rozstań i wsiadła na pokład samolotu. Cały czas miała przed oczami wyraz twarzy Nicka, który do ostatniej chwili błagał ją, by nie wyjeżdżała. Proponował jej nawet, by zamieszkała u niego, ale ona sobie tego nie wyobrażała. Przeszkadzałaby tylko Demi i jej dzieciom, którzy nie potrzebowali dodatkowych osób. Podniosła się w końcu z bardzo starej i wyblakłej sofy, która kiedyś z pewnością była czerwona i zgarnęła pozostałości po śniadaniu, składającym się z tostów, kawy i mleka. Cholernie za nimi tęskniła. Za Demi, Miley, codziennymi rozmowami z nimi, dzieleniem się z nimi wszystkim, co się jej przydarzyło. A jeszcze bardziej brakowało jej Nicka. Nie spodziewała się, że będzie myśleć o nim prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale tak się działo. Codziennie obiecywała sobie, że do niego zadzwoni, ale za każdym razem strach był silniejszy i tchórzyła. Usiadła przy stole w kuchni i wyjęła komórkę z kieszeni granatowej bluzy, którą zdążyła mu wykraść jakiś czas temu i nosiła zawsze, gdy czuła beznadziejnie. Czyli ostatnio prawie codziennie. Pomyślała, że musi skończyć z tym szaleństwem i odezwać się do niego wreszcie. Serce waliło jej, jak oszalałe, kiedy wybierała jego numer, ale nie było już odwrotu. 
- Słucham?
Usłyszała jego męski, głęboki głos po drugiej stronie i odetchnęła z ulgą. Nie zmienił się na szczęście. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, zapomniała wszystkie słowa. Otrząsnęła się jednak i powoli zaczęła mówić. 
- Cześć, Nick, to ja... chciałam się w końcu odezwać i powiedzieć, że... dotarłam szczęśliwie. - Po dwóch tygodniach, brawo, idiotko. Głos jej się załamywał, gdy sobie przypomniała, że oni są tam wszyscy razem, a ona siedzi tutaj sama.
- Wiesz, że właśnie miałem do ciebie dzwonić, ale mnie wyprzedziłaś? 
Cała się rozpromieniła. Też się za nią stęsknił i chciał usłyszeć jej głos, tak jak ona jego. Było prawie tak, jakby nigdy się nie spakowała i nie wyjechała. 
- Musisz zabukować bilety. I to na najbliższy lot do LA. 
Mówił dalej, a ona nic z tego nie rozumiała. Nie miała zamiaru wracać do Los Angeles. Nie w najbliższej przyszłości. 
- Co? Ale jak to? - Spytała, zastanawiając się, co w jego głosie oznacza taka stanowczość. Wyczuła, że był zmęczony i czymś bardzo przejęty. Na początku myślała, że to z powodu jej telefonu, ale teraz miała co do tego wątpliwości. 
- Chłopakom się pospieszyło, Joe cały czas zajmuje się nimi i Dems w szpitalu, a ja zostałem sam z bałaganem w domu. Tylko ty możesz mi pomóc. 
Nie mogła uwierzyć, że jej najlepsza przyjaciółka jest już mamą, na tyle przed terminem. I miała synków! Pewnie byli cudowni i... Nick chciał, żeby przyjechała i zrobiła porządek w jego domu. Bardzo romantycznie. Zaczęła się zastanawiać, jak on sam zareagował na wieść, że trochę wcześniej niż było w planach, został wujkiem. Pewnie podszedł do tego ze spokojem, dystansem i właściwą sobie dozą ironii. Nie popłakał się ze szczęścia ani nie skakał z radości pod sam sufit, bo to nie było do niego podobne, ale na swój sposób się cieszył, chociaż za dziećmi nie przepadał jakoś szczególnie. Jednak nigdy się nie poskarżył, że będzie mieszkał pod jednym dachem z dwójką na raz. Miłość braterska była w tym przypadku silniejsza. 
- Możesz poprosić Miley. Ona jest na miejscu. - Odpowiedziała mu chłodno, będąc rozczarowana, że nie powiedział, że kocha, że tęskni i chce się z nią zobaczyć, a dopiero później poprosić ją o pomoc. Zawsze był takim niedomyślnym burakiem. I uwielbiał robić jej na złość. 
- Wolę ciebie, jesteś dokładniejsza.
Nie wiedziała, czy się z nią droczy, czy mówi całkiem poważnie, ale i tak podniósł jej ciśnienie. Już nie chciała z nim rozmawiać i cieszyła się, że jest daleko od niego. Jednak myśl o tych dwóch małych potworkach Demi i Joe'go mocno poprawiła jej humor. Bardzo chciała zobaczyć całą szczęśliwą rodzinkę i móc ich wyściskać. 
- Wiesz, co Nick, jeśli chcesz rozmawiać ze mną tylko o moich porządkowych zdolnościach, to lepiej się rozłącz. - Sama miała zamiar to zrobić. Mimo że ciekawość zżerała ją od środka i chciała zapytać o Dems i jej dzieci, pragnęła wiedzieć wszystko. Ale, co on mógł wiedzieć. Szczegóły porodu dziewczyny jego brata pewnie nie bardzo go interesowały. Tak, jak i cała jej ciąża.   
- Przestań, Sel, przecież wiesz, że to nie tak... Ja też za tobą tęsknię. 
Wyczuła to w jego głosie. Naprawdę mu jej brakowało. Poczuła się o wiele lepiej, słysząc te słowa. 
- Też? - Teraz to ona postanowiła się z nim podroczyć. Niech ma za swoje. Z resztą oboje to lubili. Nie było dnia, by się nie sprzeczali i nie godzili, ale taki był ich związek. Miał słodko-gorzki smak. 
- Doskonale wiem, że umierasz z miłości do mnie i nie możesz doczekać się aż mnie zobaczyć.
W odpowiedzi roześmiała się głośno i szczerze, zastanawiając się w myślach, co mogłaby kupić dwóm noworodkom na pierwszy prezent. Nie znała się na dzieciach i nie była pewna, czego tak naprawdę potrzebują oprócz stosu pampersów, mleka i smoczków. 
- Ale co u ciebie? 
Spytał całkiem poważnie, a ona od razu posmutniała. Nie chciała się żalić ani skarżyć, bo nie należała do osób, które narzekają na swój los, więc próbowała wymyślić jakąś wymówkę. Nie mogła jednak zmyślić, że poznała tu cudownych ludzi, z którymi, co wieczór spędzała czas, bo pewnie zrobiłby się zazdrosny, rzucił słuchawką i tyle by zostało z ich rozmowy. Na to nie mogła sobie pozwolić. 
- W porządku. - Zdecydowała się określić swoją sytuację najbardziej neutralnym zwrotem, jaki znała. Jeśli będzie miała szczęście, to zaspokoi jego ciekawość, a jeśli nie, to sama się rozłączy, udając, że coś przerywa lub zasłaniając się obowiązkami. - A co z Demi i chłopcami? - Szybko zmieniła temat, zastanawiając się do kogo są bardziej podobni, po kim mają oczy, noski, drobne usteczka. 
- Zostaną trochę w szpitalu, bo urodzili się za wcześnie, ale Joe mówi, że są silni. 
Cieszyła się, że nic złego im nie groziło. Chciała poznać to podwójne szczęście, którym została obdarzona jej przyjaciółka. Demi pomimo młodego wieku będzie dobrą mamą, bo twardo stąpała po ziemi, w przeciwieństwie do niej. 
- A jak mają na imię? - Dem i Joe nie chcieli poznać płci, ale imiona wybrali już dawno i je też pozostawili w tajemnicy przed wszystkimi. Jak znała gust Dem, to wybrali coś prostego i skromnego, niezbyt egzotycznego, modnego w danej chwili, bo Dems nie była ekstrawagancka, a Joe tym bardziej. 
- Christian i Joshua...
- Ładnie. - Tak, jak myślała, nic bardzo wyszukanego, ale za to klasycznego. Dalej nie mogła uwierzyć, że jej najlepsza przyjaciółka została mamą bliźniaków i zaczyna dorosłe życie. Jeszcze rok temu obie były nastolatkami, planującymi kolejną imprezę, a teraz Demi miała poważniejsze sprawy na głowie. I była z Joe, czego tak nie dawno temu nie dopuszczała do swoich myśli. 
- To... kiedy do nas wrócisz? 
Wyczuła nadzieję w jego głosie i uśmiechnęła się. Gdyby to byłe takie proste, jak sądził. 
- Nie wrócę, Nick, przyjadę tylko was odwiedzić. - Mówiąc to była załamana równie, jak on, ale nie miała zamiaru znów zamieszkać z matką, a innego miejsca w LA nie miała,  tym bardziej pieniędzy, by coś wynająć. Teraz przynajmniej znalazła dach nad głową i spokój, bo jej ojciec nie szalał i nie sprowadzał sobie kolejnych kobiet, ani z żadną nie próbował się ożenić. 
- Już ci mówiłem, że możesz zamieszkać u nas.
- A ja ci mówiłam, że nie... Jest, Demi, Joe, a teraz będą też ich dzieci, więc niech tak zostanie. - Nie miała zamiaru zmieniać swojej decyzji. Dziękowała mu za to zaproszenie, ale nie mogła go przyjąć. 
- Nie przekonam cię. 
Zrezygnowany westchnął do słuchawki. Nie często zdarzało mu się odpuszczać i się poddawać, bo Nick słynął z upartości, ale w tej konkurencji musiał z nią przegrać, bo też potrafiła postawić na swoim.
- Nie. - Odpowiedziała pewnie, jak jeszcze nigdy w życiu. 
- W takim razie powiedz mi, kiedy nas odwiedzisz? 
- Jak najszybciej. - Miała zamiar zarezerwować bilety zaraz, jak tylko skończą rozmawiać na najwcześniejszy lot, jaki jest możliwy. Tęsknota za nimi wszystkimi była strasznie silna. 
- Nie wypuszczę cię szybko, nie licz na to. 
Zapowiedział jej pewnie, a ona się ucieszyła. Mogła sobie na razie jedynie wyobrażać, jak fantastycznie spędzą czas. Razem, tylko we dwoje, gdy nie będzie zajęta rozpieszczaniem dzieciaków Demi i Joe'go. Pójdą na plażę, pojeżdżą na rolkach lub pograją w golfa, wybiorą się do kina, a potem będą uprawiać namiętny seks. To był idealny plan. 
- Mam nadzieję. 
Zaśmiał się i ona też się roześmiała. A potem nastała cisza, bo oboje wiedzieli, że czas się rozłączyć. 
- To... to do zobaczenia. - Odezwała się pierwsza, choć tego nie chciała. Westchnęła cicho. Czemu to musiało być tak cholernie trudne i bolesne? Czemu musiało jej tak zależeć? 
- Do zobaczenia. 
Rozłączyła się i stwierdziła, że jest beznadziejna. O tak, w stu procentach beznadziejna.

11 komentarzy:

  1. Nie ukrywam, że już pozapominałam wiele z akcji bloga :( Ale rozdział mi się strasznie podoba. Czekam na nn :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że dodajesz rozdziały w tak dużych odstępach czasu, no ale ważne, że wgl dodajesz i są one długaśne ;3
    Czyżby historia zbliżała się do końca? ;_; ;c
    Czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  3. Demi brat zmienił się, bardzo wg jak mógł tak się zachować wobec swojej dziewczyny... ech... Demi urodziła nareście :D
    I Sel zadzwoniła do Nika i porozmawiali na spokojnie :3 czekam na kolejny rozdział dobrze ze ten jest dość długawy :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Trevor sie zachował jak ostatni idiota... dobrze, że Miley wyszła z Lisa zamiast płakać w poduszkę.
    Matko <3 Demi urodziła, to była najlepsza część i ciesze sie, że ma dobre relacje z Joe i razem mieszkają:')
    fajnie, że Selana rozmawiała z Nickiem, nie moge sie doczekać jej przyjazdu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział :)
    Zastanawiam się, co wstąpiło w Trevora...
    Cieszę się, że Demi i Joe zamieszkali razem...
    Co do Seleny... mam nadzieję, że jednak wróci na stałe...
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  6. rozdział jest fajny, choć powiem, że pierwsza część mnie rozwaliła. Dlaczego Trevor jest taki.... nie fajny, szkoda mi Mils. Nie chciał z nią być, to mógł przyjechać do domu i kulturalnie się z nią rozstać, a nie czekać aż ona przyjedzie i jeszcze się nie pojawić. Najgorszy gatunek człowieka. Co do Seleny, to czemu jest taka uparta, może Demi ją przekona, żeby zamieszkała z Nickiem. Poczekam do nowego rozdziału z wymyślaniem dla nich scenariuszy. No i oczywiście cieszy mnie strasznie, że Demi i Joe są razem i mieszkają, a teraz jeszcze mają dwóch malutkich przystojniaczków. Żeby tylko było wszystko dobrze u nich. Pozdrawiam i czekam na kolejny. M&M

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć. Mam nadzieję ze nie zapomnisz o blogu i chociaż go jakoś zakonczysz :) Jest to jeden z najlepszych jakie czytałam od kilku lat :) z niecierpliwością czekam na rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy next to już 3 miesiące

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nowy rozdział pojawi się, kiedy znajdziemy odrobinę czasu na jego napisanie.
      Pozdrawiam,
      ~M.

      Usuń
  9. Hallo hej prawie pół roku czekamy

    OdpowiedzUsuń