czwartek, 14 maja 2015

Rozdział XXXIII

- Dem, przecież pielęgniarki mówiły ci już, że nie wolno ci jeszcze wstawać.
Odpowiedział z rezygnacją trzymając Demi za rękę. Nadal nie wyglądała najlepiej. Była cała blada, oczy miała podkrążone i podpięta była pod urządzenie skrupulatnie monitorujące jej ciśnienie, przez które z resztą stało się to, co się stało. Na całe szczęście powoli wszystko wracało do normy, bo nie był pewien, czy wytrzymałby kolejną dawkę stresów.
Po tym, jak pielęgniarka zaprowadziła go na oddział noworodkowy do sali, gdzie przebywali jego synowie musiał podpisać kilka dokumentów dotyczących szczepień i ewentualnych zabiegów medycznych, których mogli wymagać chłopcy. Podał również ich imiona, które razem z Demi wybrali po trzech miesiącach negocjacji niecały tydzień wcześniej. Nie zadawał zbyt wielu pytań. Nadal był mocno skołowany całą sytuacją, poza tym wierzył, że personel szpitala na pewno zrobi wszystko, by pomóc maluchom. Jak na wcześniaków trzymali się całkiem nieźle, chociaż mieli problemy z samodzielnym oddychaniem. Przeraził go trochę widok dwóch drobniutkich ciałek popodpinanych do wszystkich rurek, ale panie zajmujące się nimi pocieszyły go, że prócz lekkiego niedorozwoju płuc i niskiej wagi urodzeniowej nic poważniejszego im nie dolega. Pozwoliły mu nawet dotknąć każdego z nich, chociaż co do tego również miał obawy, bo mieli takie maleńkie rączki i paluszki, ze bał się, że zrobi im krzywdę. Noworodki kojarzyły mu się z pulchnymi krzyczącymi różowymi kreaturami, tymczasem jego synkowie byli chudziutcy, malutcy i niepokojąco cisi, leżąc spokojnie w sąsiadujących ze sobą inkubatorach. Mimo wszystko jednak bez trudu zauważał podobieństwo. Mieli ciemne dość gęste włoski, drobne noski, które bez wątpienia odziedziczyli po Dem, jego oczy i podbródki. Jak dziwnie było przyglądać się dwóm istotom tak bardzo przypominającym mu samego siebie. Szczerze nadal nie mógł przywyknąć do myśli, że zostanie ojcem, a los zechciał przyspieszyć jego proces adaptacji do sytuacji i kazał mu rozprawić się z całą sytuacją prawie półtorej miesiąca wcześniej, niż sądził. Delikatnie pogładził po rączce śpiącego Christiana, przez krótką chwilę przyglądał się, jak Josh siłuje się z niewygodną aparaturą pomagającą mu w oddychaniu. Później zrobił zdjęcia obu synów aparatem w telefonie i poprosił, by zaprowadzono go na salę pooperacyjną, gdzie leżała Demi.
Na całe szczęście bez problemów wybudziła się z narkozy, nie miała mdłości, ani innych przykrych skutków często spotykanych po znieczuleniu ogólnym. Rzecz jasna była słaba i odurzona  sporą dawką leków przeciwbólowych, ale trzymała się podobnie, jak i ich dzieciaki bardzo dzielnie. Od razu chciała wiedzieć, czy wszystko z nimi w porządku. Nie uspokoiły ją nawet zapewnienia lekarzy, położnej oraz jego samego. Uparła się, że musi ich zobaczyć na własne oczy. Próbowała nawet mimo wszelkich ostrzeżeń podnieść się z łóżka, ale fala ostrego bólu spowodowanego nadmiernym wysiłkiem szybko sprowadziła ją na ziemię. 
- Joe, proszę cię, poproś pielęgniarki, żeby przyprowadziły wózek i pomogły mi wstać.
 Wyszeptała błagalnie, wiedząc, doskonale wykorzystując fakt, że miał słabość do jej łez i lamentów.
- Poczekaj jeszcze, chociaż ze dwie godziny. Nie chcesz chyba pozrywać szwów.
- Mam gdzieś szwy. Chcę po prostu zobaczyć swoje dzieci!
Była zła, sfrustrowana i naprawdę starał się ją rozumieć, ale lekarz wyraźnie dał mu do zrozumienia, że po wszelkich całodniowych perturbacjach powinna odpocząć przez kilka godzin, nim  podniesie się z łóżka. 
- Proszę cię, zrób to dla mnie…
- Poczekaj chwilę.
Rzucił ze zrezygnowaniem i opuścił salę, wiedząc, że nie wygra ze swoją upartą dziewczyną.
*
Wpatrywała się w białą ścianę z wyraźnym zniecierpliwieniem. Odkąd się obudziła i odzyskała świadomość chciała, jak najszybciej zobaczyć swoje dzieci. Dwóch malutkich synków, których urodziła wcześniej niż to przewidywał lekarz.
Kiedy otworzyła oczy i pożegnała z Joe, gdy ten wychodził do pracy, nic nie wskazywało na to, że dzisiaj urodzi. Czuła się tak samo, może nawet troszkę lepiej, niż przez ostatnie trzy miesiące. Bolał ją kręgosłup i brzuch, ale do tego zdążyła się już przyzwyczaić. Zaczęła, więc przeglądać rzeczy dla maluchów oraz wykreślać z listy, którą stworzyła, te, znajdujące się już w ich posiadaniu. Joe obiecał jej, że w weekend dokupią to, co im brakuje, ponieważ wuj wypłacił mu premię. Nigdy wcześniej nie pomyślałaby, że noworodek potrzebuje aż tylu rzeczy. A z dwoma było tego jeszcze więcej. I musieli się nieźle nakombinować, bo nie chcieli poznać ich płci przed narodzinami, a w sklepach zazwyczaj wszystko było albo różowe albo niebieskie, ewentualnie białe. Na szczęście udało im się poznajdować ubranka, pościele oraz śpiworki w neutralnych wzorach i kolorach. W międzyczasie przyszła do niej mama, by dotrzymać jej towarzystwa i wtedy złapał ją okropny skurcz. A później, następny i za chwilę jeszcze jeden. Diana uparła się, że zabierze ją do szpitala, a ona, jak to miała w zwyczaju, uparła się i nie chciała o tym nawet słyszeć. Nie chciała się nigdzie ruszać bez Joe'go, bo w najgorszych i najtrudniejszych momentach, tylko on potrafił podtrzymać ją na duchu i dodawał jej odwagi. Jednak po pół godzinie stwierdziła, że nie da rady. Ból stawał się nie do wytrzymania, a skurcze były coraz częstsze. Jeszcze nigdy nie bała się tak cholernie mocno. Cała trzęsła się ze strachu i modliła się tylko o to, aby wszystko było dobrze. Nie chciała jeszcze rodzić, było za wcześnie i wiedziała, a właściwie zdążyła przeczytać w magazynie dla przyszłych mam, że wcześniactwo wiąże się z różnymi komplikacjami. Mama starała się ją uspokajać w drodze do szpitala, ale sama była przerażona, choć nie pokazywała tego tak wprost. Jednak ona doskonale widziała, jak trzęsły jej się ręce, gdy prowadziła samochód. I ten jej piskliwy głos. Zawsze tak mówiła, kiedy się denerwowała. Później wszystko działo się, jak w przyspieszonym tempie. Głowa rozbolała ją mocniej, słyszała dziwny huk i lekarz zarządził natychmiastowe cesarskie cięcie. Następne, co pamiętała to, że obudziła się już w normalnej sali, a rana po cięciu rwała ją mocniej niż jakakolwiek rana kiedykolwiek wcześniej. No i ujrzała nad sobą zatroskaną twarz Joe'go, który wyglądał na przejętego i wzruszonego. Wciąż pytał, jak się czuje i czy na pewno wszystko w porządku. A ona chciała tylko wiedzieć, co z jej dziećmi, czy wszystko z nimi w porządku, czy są cali i zdrowi. Była przeszczęśliwa, gdy dowiedziała się, że na świat przyszło dwóch identycznych chłopców. Sama miała braci bliźniaków i wiedziała, że nic lepszego nie może się przytrafić. Pragnęła ich zobaczyć, poznać, wziąć na ręce, ale Joe, a później rodzice, powiedzieli, że to na razie niemożliwe, bo nie mogła jeszcze wstać, a poza tym jej synowie przez cały czas leżeli w inkubatorach. Wyszło, więc na to, że tata, dziadkowie i najpewniej Miley oraz Patrick widzieli ich wcześniej, niż ona, chociaż przecież była ich matką. Dlatego tak bardzo chciała wreszcie ich zobaczyć. Wcale nie na długo. Do szczęścia wystarczyłoby jej ledwie pięć minut.
- I co? – Spytała, na prędce, gdy chłopak zdążył przekroczyć próg pomieszczenia wraz z wózkiem inwalidzkim. Wsparła się na łokciu, by zmienić pozycję, choć i tak było jej niewygodnie. Rana paliła żywym ogniem, pomimo solidnej dawki silnego leku przeciwbólowego zaserwowanego jej przez pielęgniarkę. Kobieta poradziła jej, żeby się przespała, ale ona miała to gdzieś. Chciała w końcu wstać. Nigdy nie lubiła być przykuta do łóżka, a teraz właśnie tak się czuła.
- Położna powiedziała, że możesz, ale tylko na pięć minut.
Nie miała zamiaru tracić czasu. Najsprawniej, jak to było możliwe, podniosła się i zsunęła nogi na podłogę. Chyba jednak się za bardzo pospieszyła, bo poczuła, jak kręci się jej w głowie, a wszystko wokół zrobiło się nagle niewyraźne. Na szczęście Joe w porę to zauważył i podtrzymał ją, by nie upadła. Wyglądał na prawdziwie przerażonego i ani trochę nieprzekonanego pomysłem jej małej wycieczki, ale odkąd się poznali zawsze był odrobinę nazbyt przewrażliwiony. Z jednej strony było to słodkie, bo naprawdę się o nią troszczył, z drugiej jednak odrobinkę uciążliwe. Szczególnie, jeśli akurat obierał wspólny front z jej ojcem. Dziękowała bogu, że Trevor mieszkał teraz w innym stanie, gdyż w przeciwnym wypadku chyba dostałaby z nimi trzema szału. Mocno chwyciła jego ramię, ale czuła się już troszkę lepiej. Znacznie lepiej.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Może jednak jeszcze trochę poczekasz...
Jak zawsze, martwił się o nią i była mu za to wdzięczna, bo wiedziała, że tak samo będzie dbał o ich dzieci, ale w tej chwili troszeczkę ją denerwował. Nie rozumiał, co czuła, nie mogąc mieć swoich malutkich chłopców przy sobie. Nigdy nie czuła się tak nieswojo i źle. Chyba budził się w niej instynkt macierzyński.
- Nie, wszystko dobrze, chodźmy już. – Pomógł jej usiąść na wózek i byli gotowi do drogi. Miała na sobie cienką koszulę szpitalną i czuła się okropnie niekomfortowo, jadąc na wózku przez korytarz pełen ludzi. Na oddziale położniczym kręciło się mnóstwo ciężarnych, chodzących po schodach w tę i z powrotem, ojców czekających na wieści, pielęgniarek, lekarzy oraz odwiedzających matki i ich maluchy członków rodziny.
Joe prowadził ją w nieznanym jej kierunku, a ona czuła rosnącą adrenalinę. Zaraz, za chwilę będzie blisko swoich dzieci. Nie mogła się już doczekać. Skręcili w korytarz,  za pokojem położnych, gdzie zrobiło się znacznie ciszej i spokojniej. Zauważyła przeszkloną ścianę. Właściwie to nawet nie była ściana, tylko szyba w ścianie. Joe oznajmił jej, że to tu. Wprowadził ją do środka, gdzie czuwała jedna pielęgniarka w różowym uniformie. Przy niebiesko pomalowanych ścianach, stało łącznie kilkanaście inkubatorów, ale tylko w trzech leżały maleństwa. Dwa z nich, które wskazał jej chłopak, należały chwilowo do jej, do ich synków. Drżało jej serce, gdy Joe podwiózł ją, jak najbliżej nich.
- Och... – Zaniemówiła. Dosłownie zaparło jej dech w piersiach. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Byli nawet mniejsi, niż sobie wyobrażała. Leżeli w ogromnych, w stosunku do ich maleńkich ciałek, inkubatorach w samych pieluszkach, które sięgały im niemal pod pachy, a na szczuplutkich rączkach mieli bransoletki z imionami i nazwiskiem, które prawie ześlizgiwały się z ich drobnych nadgarstków. Christian Raymond i Joshua Alexander Jonas – napis koślawym odręcznym pismem sprawił, że nie mogła powstrzymać łez. Siedem i pół miesiąca wyrzeczeń opłaciło się. Patrząc na nich nie żałowała żadnego dnia ciąży, gorszego samopoczucia i tego, że musiała zrezygnować z nastoletniego życia. Bo zyskała coś niesamowitego. Została mamą. Dopiero teraz to do niej doszło. – Są idealni. – Z ogromnym uśmiechem obserwowała, jak Chris poruszył się lekko, wyraźnie niezadowolony z ilości otaczających go przewodów i rurek. Poczuła, jak Joe kładzie jej dłoń na ramieniu. Nie było odwrotu. Zostali rodziną. –  Zrób zdjęcia i wyślij Trevorowi. Chcę, żeby ich poznał. – Nie wyobrażała sobie by było inaczej, nawet, jeśli przebywał daleko od domu, to dalej mocno się z nim liczyła, choć nie rozmawiali zbyt często.
- Już to zrobiłem, ale nic nie odpisał.
Trochę ją to zdziwiło, ale pewnie miał mnóstwo zajęć. W końcu studiował i jak sam powtarzał, za każdym razem, gdy dzwonił do niej, ma masę rzeczy do zrobienia i coraz mniej czasu, dlatego rzadko bywał w domu. Tęskniła za nim, zwłaszcza teraz, w najważniejszej chwili w swoim życiu, którą chciała dzielić z bliskimi.
- Są do ciebie podobni, zobacz, mają twój podbródek i usta. – To pierwsze, co rzuciło jej się w oczy. Wyglądali, jak dwie małe kopie chłopaka, którego kochała do szaleństwa i z którym była szczęśliwa, pomimo że nie zawsze było różowo i wciąż musieli się uczyć wspólnego życia, bo to nie była zabawa w dom, tylko ich rzeczywistość.
- Ale noski zdecydowanie po mamusi.
Zaśmiała się cicho na ten komentarz i ścisnęła jego dłoń, nie odrywając wzroku od synków. Nie mogła się na nich napatrzeć. Nagle Josh poruszył się gwałtownie, a monitor ulokowany przy jego inkubatorze zaczął głośno piszczeć.
- Proszę się nie bać. Chłopczyk po prostu od początku nie lubi się z CPAPem. – Momentalnie przy ich boku pojawiła się młoda, jasnowłosa pielęgniarka, obdarzając ich pełnym empatii uśmiechem. – Te maseczki pomagają im na razie oddychać, bo ich płuca są jeszcze za słabe, by robić to całkowicie samodzielnie, ale mamy nadzieję, że już niedługo się ich pozbędziemy.
- A kiedy będę mogła ich wziąć na ręce?
Zapytała z nadzieją, choć widziała, że póki, co to niemożliwe. Obserwowała swoich maleńkich dzielnych wojowników i czuła dziwne mrowienie w okolicach klatki piersiowej. Naprawdę, naprawdę była mamą. Kochała synków najmocniej na świecie, choć poznała ich ledwie kilkadziesiąt sekund wcześniej.
- Póki, co chłopcy muszą nabrać trochę siły, z resztą pani również nie może na razie zbytnio się forsować. – Odpowiedziała jej spokojnie i odeszła na moment, dając im chwilę prywatności, jeżeli w ogóle można było tym mówić. Chłonęła każdą sekundę przyglądania się dwóm maleńkim istotom, będącymi jej małymi cudami. A Joe przez cały czas mocno trzymał ją za rękę. Nie wiedziała, ile czasu minęło, kiedy usłyszała ponownie ciche kroki w pomieszczeniu. Odwróciła wzrok od dzieci i podniosła głowę. Obok nich stała pielęgniarka, tym razem w niebieskim uniformie, która opiekowała się nią na oddziale.
- Niestety, ale czas już wracać. Doktor Decker chciałby panią obejrzeć.
- Nie, proszę, nie chcę jeszcze wracać. – Zrobiła zbolałą minę, ale pielęgniarka zdawała się być nieugięta. A Joe jeszcze ją wspierał, mówiąc, że musi nabrać sił i wyspać się.

 No tak, przez całą ciążę obchodził się z nią, jak z jajkiem, więc teraz, nie mogło być inaczej. Uległa, więc, tęsknym wzrokiem obserwując maleńkich synków przez szklaną szybę, by później kompletnie stracić ich z pola widzenia, kiedy Joe prowadził wózek przez korytarz, w kierunku oddziału położniczego.

*

Patrick stał oparty o filar w hali przylotów LAX, czekając, aż z morza tłoczących się, uda mu się wypatrzeć Miley. Prawdę powiedziawszy trochę mu się nudziło, bo lot jej miał prawie czterdzieści minut opóźnienia, dlatego odwiedził Starbucksa i zamówił ulubiony koktajl o smaku mango. Zdążył już prawie skończyć swój napój, kiedy wreszcie głos z ogromnego głośnika poinformował, że samolot, którym podróżowała panna Cyrus właśnie wylądował. Przerzucił przez ramię granatową bluzę w szarą kratę, wyrzucił pusty plastikowy kubek do kosza, obserwując ogrom ludzi z bagażami, wylewający się z wąskiego korytarza.
Trochę dziwnie czuł się odbierając dziewczynę własnego brata z lotniska. Z jednej strony Miley znał od bardzo dawna, odkąd ich mała Demi tłukła się z nimi łopatkami w piaskownicy, mimo wszystko jednak było to niezręczne. Żałował, że nie było tu Trevora. Ciężko było mu się przyzwyczaić do dzielącej ich odległości. Zawsze byli prawie nierozłączni, chodzili do jednej szkoły, na te same zajęcia dodatkowe, mieli tych samych przyjaciół i wychodziło na to, że przez całe swoje życie prawie każdą chwilę spędzali wspólnie. Dlatego właśnie tak trudno było mu przywyknąć do nowej rzeczywistości, w której jego brat bliźniak mieszkał w akademiku na drugim końcu kraju. Wszystko się zmieniało. Trev marzył o prawie i udało mu się spełnić to marzenie. On z kolei wolał kameralną filmówkę na miejscu, w Los Angeles, która okazała się dla niego całkowitym strzałem w dziesiątkę. Ich malutka siostrzyczka poczyniła jednak największe zmiany. Przez ostatnie siedem miesięcy obserwował, jak stopniowo jej brzuch powiększał się do ogromnych rozmiarów, musząc pogodzić się z faktem, że wkrótce zostanie wujkiem. Nie spodziewał się jednak, iż nastąpi to tak szybko. Z resztą chyba nikt się nie spodziewał. Rodzice okropnie przejęli się całą sprawą. Zaczęli na prędce kompletować wybrakowaną wyprawkę dla pierwszych wnuków, chociaż na samym początku zarzekali się, że Joe i Dem na wszystko będą musieli zarobić sami, by pokazać im, jak naprawdę wygląda rodzicielstwo już od samego startu. Nick natomiast zajął się rozpakowywaniem wszystkich zgromadzonych przez młodych rodziców rzeczy, które jednak znajdowały się w nieładzie, czekając na ostatnie generalne porządki i przygotowania. Młody tatuś nie odstępował Demi nawet na krok, cały czas siedząc w jej sali, ewentualnie odwiedzając jego małych siostrzeńców, których zdjęcia wysłał mu kilka godzin wcześniej. Dziwnie czuł się tak nic nie robiąc, dlatego właśnie zaoferował się odebrać podekscytowaną Mils z lotniska. Rozumiał ją doskonale. Od samego początku bardzo wspierała rozchwianą emocjonalnie Dem, pomagała zabijać nudę, kiedy lekarz zabronił jej wychodzić gdziekolwiek samej z domu i ogólnie była zawsze wtedy, kiedy wymagała tego sytuacja. Wreszcie zobaczył ją wyłaniającą się z tłumu. Miała na sobie krótkie spodenki dżinsowe, czarną koszulkę, a do tego trampki. Na ramieniu niosła sporą czarną sportową torbę, która wyglądała na całkiem ciężką, dlatego pospieszył w jej kierunku, by pomóc jej z bagażem.
- Dzięki. 
Usłyszał w odpowiedzi, gdy przeciskali się przez korowód innych pasażerów, sunących do wyjścia z lotniska. Kiedy znaleźli się już na zewnątrz, dziewczyna przeczesała palcami długie włosy i zsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne, które w Los Angeles były niezbędnym elementem, bez którego nie dało się nigdzie ruszyć, bo inaczej słońce mocno raziło w oczy. Otworzył jej drzwi, by mogła wsiąść do samochodu i włożył jej torbę do bagażnika. 
- I jak? Opowiadaj!
Doskonale wiedział, że nie mogła się doczekać, by zdał jej relację z najnowszych wydarzeń, które trochę wcześniej niż myśleli, wkroczyły w ich życie. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby Dem urodziła w terminie, bo wtedy wszystko byłoby dopięte na ostatni guzik, a oni wszyscy mogliby się zwyczajnie cieszyć, zamiast szykować wszystko na szybko. 
- No... w porządku. - Nie wiedział, co więcej miałby jej powiedzieć, bo sam wiedział jedynie tyle, że Demi miała cesarkę, chłopcy przebywają w inkubatorach, Joe pęka z dumy, a jego matka popłakiwała, co jakiś czas, ze szczęścia i strachu o swoich maleńkich wnuków i córkę. A, że jego samego nie bardzo obchodziły porody, nawet ukochanej, młodszej siostrzyczki, to nie wdawał się w szczegóły. Z resztą nie bardzo miał z kim pogadać, bo Demi była osłabiona, a Joe nie miał czasu na rozgadywanie dookoła, co się właśnie wydarzyło. 
- Ale co z Dem? Jak się czują chłopcy? A Joe... Rozmawiałeś z nim?
Mils zarzuciła go potokiem pytań, co było zabawne. Nigdy nie widział jej tak przejętej, szczęśliwej i zestresowanej jednocześnie. No ale w końcu niecodziennie jej najlepsza przyjaciółka rodziła dzieci, a ona zostawała ciocią. On sam się cieszył, choć zachowywał większy spokój. Ale Trevor kiedyś powiedział mu, że Miley wszystko bardzo mocno przeżywa. Teraz sam mógł się o tym przekonać. 
- Zobacz. - Wygrzebał telefon z kieszeni spodni i podał jej go, by mogła zobaczyć zdjęcia jego siostrzeńców. Kątem oka zauważył, jak dziewczyna się uśmiecha. Miała bardzo ładny uśmiech, co dostrzegł już wcześniej, ale dopiero teraz mógł się jej dokładniej przyjrzeć. 
- Są do was podobni. 
Odpowiedziała po chwili i oddała mu smartfona. Do tej pory nie roztrząsał tej sprawy, bo właściwie nie za wiele o tym myślał. I nie widział żadnego podobieństwa. Jego siostrzeńcy byli drobni, pomarszczeni, czerwoni i podłączeni do przeróżnych, dziwnych urządzeń, których nazw nie znał, a nawet, jakby znał, to nie wiedział, czy by zapamiętał. Na razie więc trudno było mu orzec, kogo z rodziny przypominali najbardziej. Z resztą, czy to było takie ważne? Chyba nie. Przynajmniej nie dla niego. 
- Naprawdę? Nie zauważyłem...
- Christian zaciska usta przez sen tak samo, jak Trevor...
Miley wyłączyła się na chwilę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała, a jej twarz przybrała nieodgadniony wyraz. Nie chciał jej przeszkadzać, więc nic nie mówił, a ona oparła głowę o szybę i zaczęła oglądać doskonale znany jej krajobraz. Entuzjazm sprzed kilku minut ulotnił się, jak kamfora. 
- A właśnie... Czemu mój kochany braciszek nie przyleciał z tobą? - Patrick chciał przerwać wreszcie tą niezręczną ciszę, która zapanowała między nimi. Poza tym naprawdę zdziwił się, że Treva tu nie ma. Myślał, że gdy ten dowie się o porodzie Dem, przybędzie tu, jak najszybciej się da. Tymczasem Mils wróciła sama. 
- No wiesz, on ma teraz mnóstwo nauki, bo zbliżają się egzaminy i nie mógł się wyrwać, ale na pewno zrobi to wkrótce. Wiesz, jaki on jest...
Coś w jej głosie podpowiadało mu, że nie jest z nim całkowicie szczera, ale wolał nie wypytywać bardziej, bo nie byli przyjaciółmi, a na dodatek on nie był specjalistą od związkowych problemów i raczej ich unikał i właściwie nigdy nie bardzo angażował się uczuciowo, wolał bardziej powierzchowne relacje z dziewczynami. Kilka randek i nic więcej na razie mu w pełni wystarczało. 
- Nareszcie dojechaliśmy! Już nie mogę się doczekać, aż zacznę prasować te wszystkie śpioszki! 
Zmiana tematu wpłynęła na nią niezwykle ożywczo i znów tryskała energią. A Patrick stwierdził, że nigdy nie zrozumie kobiet. 

*

Nick był zmęczony. Cholernie zmęczony składaniem dwóch łóżeczek, szafy, komód, przewijaków, które to dla niego i Patricka stanowiły dość spory problem. Rzucił się na łóżko w swoim pokoju, gdzie panowała nieskazitelna, upragniona cisza i spojrzał w sufit.  Zdecydowanie drewniane meble nie chciały z nimi współpracować. A Mils, która stała im nad głowami, dyrygowała i pospieszała, nie bardzo im pomagała. Z resztą wybrała sobie łatwiejsze zadanie, czyli pranie i prasowanie ubranek dla chłopców. To znaczy tak mu się zdawało, ale chyba mie chciałby się z nią zamienić. Potem zostało im jedynie posprzątać cały rozgardiasz i bałagan, "ubrać", jak to nazwała panna Cyrus łóżeczka w materace, pościele i zwiewne baldachimy, a dalej mogli już czekać na nowych członków rodziny. Joe bywał w domu rzadko, bo większość czasu spędzał przy łóżku Dem, która z dnia na dzień czuła się coraz sprawniejsza, albo przy inkubatorach Christiana i Josha, którzy, jak widział po zdjęciach wysyłanych mu przez brata, wyglądali na silniejszych niż zaraz po porodzie. A Jonas był z każdego, nawet najdrobniejszego szczegółu, dotyczącego ich rozwoju, bardzo dumny. Nick nie miał czasu, by zaglądać do szpitala. Z resztą nawet nie był pewien czy wpuściliby go na salę, gdzie leżą wcześniaki. Poza tym po wszystkich tych szczęśliwych momentach, które ostatnio wydarzyły się w ich życiu, sam odczuwał dziwną pustkę i chodził wściekły, czego nie pokazywał innym, bo nigdy nie był najlepszy w okazywaniu uczuć i emocji. Ale w jakiś dziwny i nieokreślony sposób irytowało go, że Miley i Patrick żartowali ze wszystkiego i bez przerwy się śmiali oraz to, że z jego bratem nie dało się pogadać o niczym innym, jak o dzieciach. Wiedział, co, a raczej kto jest winny jego przygnębieniu. Selena. Nie rozmawiali od czasu porodu Demi i zawsze, gdy chciał wybrać jej numer, rezygnował. Ona nie chciała tu przyjechac, nie chciała być z nimi, z nim, bo inaczej już dawno by tu była. Czasem nawet wydawało mu się, że zapomniała, znalazła sobie kogoś i wtedy czuł się jeszcze gorzej. Był zazdrosny, gdy wyobrażał ją sobie szczęśliwą z jakimś idiotą. Miley, co prawda mówiła, że Sel okropnie się nudzi u ojca, ale jemu ciężko było w to uwierzyć. Przecież obiecywała, że przyjedzie, a on czekał. I nic. Nie mógł jednak dłużej znieść tej niewiedzy, dlatego podniósł się z łóżka i sięgnął po telefon, leżący na szafce nocnej. Wybrał numer Seleny. 
- Hej. - Odezwał się, słysząc jej "słucham". Albo mu się zdawało, albo głos jej drżał. Bała się czegoś, czy może miała coś na sumieniu? Stwierdził, że chyba woli nie wiedzieć. Cieszył się, że może ją usłyszeć. 
- Hej. 
Odpowiedziała mu, jakby z wahaniem po krótkiej chwili ciszy. Nie brzmiała tak pewnie, jak zawsze, gdy rozmawiali, czy droczyli się. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że płakała. Ale doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powiedziałaby mu prawdy. Ciężko było z niej wyciągnąć problemy. Zazwyczaj ukrywała je głęboko w sobie. 
- Co u ciebie? Czemu się nie odzywasz? - Spytał, wyglądając przez okno. W przyszłości powinni zadbać o podwórko i przeznaczyć kawałek miejsca na plac zabaw. Sami też kiedyś taki mieli. Ich tata sam zrobił dla nich piaskownicę, huśtawki, a także domek na drzewie. Może Joe też powinien o tym pomyśleć. Za jakiś czas. 
- Byłam bardzo zajęta...
Usłyszał jej głośne westchnienie i coś podpowiadało mu, żeby jej nie wierzył. Nie podobało mu się to. Bardzo nie podobało. 
- Tak zajęta, by nie dać znaku życia? - Zapytał z wyrzutem. Nie chciał brzmieć tak ostro, ale nie miał wyjścia. Zachowywała się dziwnie, on za nią tęsknił, a ona mu mówi, że była zajęta i wcale nie brzmi to szczerze. Oparł się o parapet. Miał ochotę coś rozwalić. Był tak wściekły i nawet fakt, że z nią rozmawiał, nie poprawiał mu humoru, bo czuł się jeszcze gorzej. 
- No wiesz, ty też jakoś nie raczyłeś zadzwonić... 
Oczywiście, zwalała całą winę na niego. Zawsze tak robiła, gdy się kłócili, a on ją potem przepraszał, by nie była zła. Tyle, że tym razem nie miał zamiaru dać się w to wrobić. Bo teraz nie był winny. To ona wyjechała, zostawiła samego i nie chciała słyszeć o powrocie. 
- Hmmm... może dlatego że od paru dni nie śpię, tylko razem z Mils i Patrickiem próbujemy doprowadzić dom do stanu odpowiedniego dla chłopaków... Zapomniałaś już o nich?
- Nie, nie zapomniałam. Jak oni się czują? 
Trochę zmiękła, co odnotował z satysfakcją. Nadal jednak był zły. Cholernie, bo tęsknił za nią, a ona niczego mu nie ułatwiała.
- Zadzwoń do Dem, to się wszystkiego dowiesz. A najlepiej zrobisz, jak przyjedziesz. - Tak, to właśnie powinna zrobić - spakować się i wrócić do LA, do ludzi, którym naprawdę na niej zależało. Do przyjaciółek, do dzieci Joe'go i Dem i do niego, bo potrzebował jej bardzo. Dopóki nie wyjechała nie uświadamiał sobie, jak była dla niego ważna. Żadna dziewczyna nigdy wcześniej nie znaczyła dla niego tyle, co Selena. 
 - To nie jest takie proste, Nick.
- Jest, tylko ty to wszystko komplikujesz. I wiesz, co, jesteś egoistką, bo myślisz tylko o sobie! – Był tak wściekły, że nie panował nad tym, co mówi. Zawsze wydawało mu się, że przyjaciele byli dla Seleny najważniejsi i była w stanie zrobić dla nich wszystko. Jak widać, mylił się. Tak cholernie się mylił. 
- Przestań, Nick! Nie masz pojęcia, o czym mówisz!
Wyobraził sobie, jak jej ciemne tęczówki rzucały teraz złowrogie iskry, a na policzkach pojawiły się ze złości rumieńce. Coś mocno ścisnęło go w środku. Pomimo wszystko, wolał, by była tutaj i by prowadzili tą wymianę zdań, twarzą w twarz. 
- Wiesz, może najpierw zastanów się, co jest dla ciebie naprawdę ważne! 
- Świetnie! I wiedz, że z pewnością nie jesteś to ty! 
Rozłączyła się. A on z powrotem rzucił się na łóżko i obiecał sobie, że nie będzie już więcej dzwonił. 

6 komentarzy:

  1. Fajnie, że Demi wreszcie już urodziła. Poza tym jednak mam wrażenie, że nic się nie dzieje. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku rozdział jest cudowny *.* Czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż.... rozdział przeczytałam już w piątek ale dopiero teraz zebrałam się na napisanie komentarza i strasznie za to przepraszam.. Rozdział jest świetny :) Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej Demi urodziła. Szkoda, że chłopaki leżą w inkubatorze, ale pewnie będzie lepiej. Nie podoba mi się Selena, bo coś ukrywa. Co się z nią dzieje? No i oczywiście Trevor mnie wkurza. Mils też nie zazdroszczę. Czekam na następny rozdział. Mam nadzieję, że rozwiążecie parę problemów, a Demi i Joe będą z dziećmi w domu. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie że Demi urodzila i fajnie że wreszcie sobie o nas przypomnijmalyscie no czekam na next mmam nadzieję że tym razem szybkciej

    OdpowiedzUsuń
  6. Selena i Trevor mnie irytują. Bardzo. Zastanawiam się, jak to będzie gdy Joe z Demi wrócą do domu z maluchami.. Ich relacja jest mega pokręcona.. Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział. Nie wiem, co to jest ale wasze opowiadania mają w sobie coś takiego, że się je dosłownie pochłania i z niecierpliwością czeka na kolejne rozdziały!
    Pozdrawiam, El 💞

    OdpowiedzUsuń