sobota, 10 maja 2014

Rozdział XXX

Demi wiedziała, że będzie okropnie. To były najgorsze urodziny w jej życiu. Niepotrzebnie dała się na to namówić Miley i Selenie. Mówiły, że trzeba zrobić wspólną imprezę urodzinową dla niej i Joe'go, ale ona czuła, że to nie wypali. Trevor i Patrick łypali na jej przyjaciela z pod oka i obserwowali każdy jego ruch. Joe natomiast wodził za nią wzrokiem, co było męczące i irytujące. Zwłaszcza, gdy raz po raz namawiał ją do jedzenia. A ona nie chciała jeść. Ani pić. W ogóle nie chciała być w domu Jonasów. Pragnęła z powrotem znaleźć się w swojej sypialni, z dala od nich wszystkich. Była zła, że dziewczyny ją w to wkręciły. Miało być miło i przyjemnie, a wyszło strasznie. Siedzieli w ogrodzie i jakoś nikt nie miał ochoty na rozmowę. Sel próbowała żartować, by rozluźnić atmosferę, ale marnie jej to szło. Miley włączyła muzykę, ale zaraz ją wyłączyła, bo grobowa atmosfera tylko bardziej się pogłębiła. To był jeden z najcieplejszych dni tego lata, ale nad domem Jonasów zebrały się gradowe chmury. Miała już dość. Wytrzymała dwie godziny, ale więcej nie była w stanie. Najbliższe jej osoby, zgotowały jej prawdziwą mękę. Podniosła się z leżaka i wyjęła telefon z kieszeni. 
- Gdzie idziesz? - Spytał Joe, gdy zauważył, że Demi wstaje ze łzami w oczach. Atmosfera robiła się co raz cięższa i gdyby nie fakt, że jego przyjaciółka tu była, to dawno by się zmył. Martwił się o nią, bo znów nic nie jadła i skarżyła się na ból głowy. Nie widzieli się od dnia tamtego pamiętnego spaceru, bo zaczął pracować i późno wracał do domu. Co wieczór jednak rozmawiali przez telefon. Wydawało mu się, że ich relacje poprawiły się i szły w dobrą stronę, a dzisiaj znów się coś popsuło. Warczała na niego, ogólnie na wszystkich, jakby czuła się zmuszona, by tu być. 
- Zadzwonić do taty, by po mnie przyjechał. - Wiedziała, że go to zaboli, ale miała to gdzieś. Była zbyt zdenerwowana, by się jeszcze tym przejmować. Nie chciała tych urodzin. O wiele lepiej, by je zapamiętała, gdyby tak, jak zaplanowała, upiekła mu tort i sama go odwiedziła. Bez całej tej sztucznej szopki. 
- Demi zaczekaj! 
Wyciągała telefon, gdy zobaczyła, że Joe biegnie w jej stronę. Mogła się spodziewać, że nie odpuści. Nigdy nie odpuszczał. 
- Odwiozę cię. - Chciał z nią pobyć sam na sam. To byłyby dla niego najlepsze urodziny. A jeszcze lepszy prezent dostałby, gdyby mogli powtórzyć tamto popołudnie. 
- Nie wolisz zostać na swojej imprezie urodzinowej? - Spytała bardziej ironicznie niż to zamierzała. Przecież to nie było jego wina. Był tak samo ofiarą cudownych wizji jej przyjaciółek, jak i ona. - Mils i Sel tak bardzo się starały...
- Nie miej do nich żalu, chciały dobrze. Raczej twoi bracia robią wszystko, by uprzykrzyć mi życie. - Nie chciał się skarżyć, zaciskał zęby, by im czegoś nie odpowiedzieć, ale nie zrobił tego ze względu na nią. Chciał jej oszczędzić dodatkowych stresów. - Ale znów nic nie zjadłaś...
- Naprawdę, doceniam, że się o  mnie martwisz, ale przestań w końcu traktować mnie, jak dziecko, nie jestem już nim. - Uniosła się pełna goryczy i gniewu. Szybko tego pożałowała, gdy zobaczyła minę Joe'go. Było mu przykro. - Joe, przepraszam... nie chciałam... po prostu zjem w domu. - Złapała go za dłoń i mocno ją ścisnęła. A później przytuliła się do niego. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - Wyszeptała mu do ucha. - Niestety nie mam dla ciebie prezentu... - Kompletnie wyleciało jej to z głowy. Z resztą ostatnio zapominała o wielu rzeczach. Czytała, że to z powodu ciąży, ale nie była tego tak do końca pewna. 
- Nic się nie stało, nie potrzebuję niczego. 
Uśmiechnął się do niej tym uśmiechem, który uwielbiała i przez który zawsze uginały się pod nią kolana. Teraz nie było wyjątku. Zapomniała już nawet o bólu głowy i o złym humorze. Spokój Joe'go przynosił jej dobre samopoczucie. 
- To, co odwieźć cię? 
Spytał, wyrywając ją z zamyślenia, a ona twierdząco pokiwała głową. Poszedł więc wyprowadzić samochód z garażu i chwilę później siedziała już w środku obok niego.
- Joe... - zapinała pasy, gdy poczuła, że wcale nie chce wracać do domu, gdzie będzie siedzieć w czterech ścianach, by uniknąć karcących spojrzeń ojca. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić i wybaczyć jej, że zostanie dziadkiem, a to sprawiało, że czuła się potępiona i wyklęta. 
- Tak?
Obserwowała, jak przekręca kluczyk w stacyjce i włącza radio. Cieszyła się, że ma go tylko dla siebie, na wyłączność, że nikogo tu nie ma, nikt nie zepsuje im tej atmosfery, nie przeszkodzi im, nie będzie się na nich patrzeć i do czegokolwiek zmuszać. Ich relacje były pokręcone, ale były ich własne i nikt nie miał prawa się w nie wtrącać i przyspieszać ich biegu. 
- Nie chcę wracać do domu. - Odpowiedziała pewnie, czekając na jego reakcję. Zauważyła, że na jego ustach błąka się delikatny uśmiech, ale szybko spoważniał. Nie zapowiadało to nic dobrego. 
- Demi, źle się czułaś i nic nie zjadłaś. Powinnaś wrócić do domu i odpocząć. 
- Jeśli będziesz takim nadopiekuńczym ojcem, to ja współczuję naszym dzieciom. - Spróbowała zażartować, ale jemu wcale nie było do śmiechu. Patrzył na nią surowym wzrokiem, którego nie lubiła. Musiała mu jednak przyznać rację. Ostatnie, co jadła to śniadanie rano i rzeczywiście nie czuła się najlepiej, ale nie oznaczało też, że w domu to się zmieni. - Joe, proszę cię... - dodała błagalnym tonem, licząc, że to na niego podziała. Zwykle działało. Widziała, że się waha i była prawie pewna, że udało jej się go namówić. 
- Dobrze, niech będzie, ale najpierw pojedziemy coś zjeść i bez wymówek. 
Pogroził jej palcem, ale się uśmiechał. On też chciał spędzić z nią trochę czasu. Tak rzadko się ostatnio widywali, że tęsknili za sobą. Nie musiała mu tego mówić, on jej też nie, wiedziała, że tak jest. 
- W porządku, zgadzam się. - Miała ochotę rzucić mu się na szyję, zamiast tego, jednak położyła dłoń na jego dłoni i splotła ich palce razem. Był trochę zaskoczony tym gestem, ale nie zabrał ręki. Wszystko szło w jak najlepszym kierunku. 
- I Joe?
- Hmm?
- Jesteś najlepszy. 

*


Trevor stał na tarasie w domu braci Jonas i popalał papierosa. Musiał jakoś uspokoić się po tej całej farsie, która właśnie dobiegła końca. W ogóle nie chciał przychodzić tu na te cholerne urodziny. Zrobił to dla Miley, bo bardzo go prosiła, ale miał już dość. Na sam widok Joe podnosiło mu się ciśnienie. Mimo że obiecał, iż będzie starał się go tolerować, to za każdym razem, kiedy go widział, wyobrażał sobie, co robił z jego małą siostrzyczką, która teraz zamiast przygotowywać się do nowego roku szkolnego, musiała zająć się planowaniem wyprawki dla dzieci. Ogromnie irytował go widok Jonasa, za wszelką cenę, próbującego udowodnić, jak idealnym jest tatusiem. Co gorsza Demi chyba mu wierzyła, bo przez cały wieczór posyłała w jego stronę tęskne spojrzenia, a na sam koniec dała mu się odwieźć do domu. Trevor zdecydowanie żałował, że jego siostra była tak łatwowierna i naiwna.
Był prawie pewien, co będzie dalej. Nie chciał być sceptykiem, jednak zdawał sobie sprawę, że tym razem, jeśli Joe’mu odechce się zabawy w dom, to jego siostra będzie cierpieć bardziej niż dotychczas. Dlatego wolał być bardzo ostrożny i cały czas obserwował starszego, z Jonasów, będąc gotowym w każdej chwili do porządnego przemówienia mu do rozsądku. W końcu skoro już narobili tego bałaganu, o zgrozo, podwójnego, to nie pozwoli mu zostawić Demi samej z brzuchem. Po jego trupie. 
- Brawo, Trev. 
Tuż za plecami usłyszał głos swojej dziewczyny, ale nawet się nie odwrócił, tylko ponownie zaciągnął dymem papierosowym. 
- Mam nadzieję, że jesteś z siebie teraz dumny.
- Proszę cię, nie zaczynaj znowu. – Odburknął z pół przymkniętymi powiekami delektując się spokojem, który momentalnie owładnął jego ciało i ponownie wziął papierosa do ust. Miał naprawę dosyć tego tematu.
- No jasne, bo przecież łatwiej udawać, że nic się nie dzieje. 
 Wyrwała mu z ręki rozżarzonego peta i rozgniotła na barierce. 
- Miałeś nie palić.
- Mils, czy ty nie za wiele ode mnie wymagasz? – Trevor naprawdę źle czuł się w tej sytuacji. – Chciałaś, żebym przestał rzucać się do gardła Jonasowi, przestałem, przyszedłem na te cholerne urodziny, a ty nadal jesteś niezadowolona. – Starał się. Naprawdę chciał dotrzymać słowa danego własnej dziewczynie, ale chyba nikt prócz Patricka tak naprawdę nie mógł go zrozumieć. Choć jego bliźniak znacznie spokojniej podchodził do tego wszystkiego, to obaj przeogromnie martwili się o swoją malutką siostrzyczkę, która od zawsze była ich oczkiem w głowie. 
- Naprawdę nie widzisz, że tym ciągłym rzucaniem nienawistnych spojrzeń na Joe’go, nie ranisz jego, tylko Demi? – Miley była gdzieś po środku całego konfliktu. Ponad życie kochała Trevora, a jednocześnie Dem traktowała jak siostrę.
- Proszę cię, przecież ona cały czas buja w obłokach. Obiecałem, że będę go tolerował, a nie kochał. – Choć i to przychodziło mu z ogromnym trudem, jednak pominął ten mało istotny szczegół. – Z resztą, na razie nie pokazał nic prócz tego, że ma talent do robienia dzieci licealistkom. 
- Wiesz, Trevor, jesteś ogromnie niesprawiedliwy, on naprawdę się stara. Przecież już o tym rozmawialiśmy…
- Bo wszystkie trzy jesteście w niego ślepo zapatrzone. – To irytowało go najbardziej. Dziewczyny wręcz gloryfikowały Joe, bo szanownie postanowił ruszyć tyłek i pójść do pracy. Oczywiście doceniał to, ale nadal nie uważał Jonasa za najlepszy materiał na szwagra. Co więcej, nie chciał nawet myśleć o takiej możliwości.
- Jesteś beznadziejny, wiesz?
- Naprawdę?! – Wykrzyczał podirytowany i uderzył pięścią w drewnianą powierzchnię barierki. – Jak mógłbym zapomnieć, skoro ciągle mi to powtarzasz.
- Zrozum wreszcie, że Demi najbardziej potrzebuje teraz właśnie jego wsparcia. A zamiast odpoczywać, to ciągle się denerwuje, bo wciąż przejmuje się twoim podejściem i waszego ojca. – Naprawdę nie wiedziała już, jak go niego trafić. Próbowała już chyba wszystkich metod próśb i terroru, ale Trevor dalej był upartym osłem. 
Ten argument chyba dał mu do myślenia, bo przez krótką chwilę analizował coś w myślach, robiąc przy tym swoją etatową minę, która za każdym razem powodowała na jej twarzy uśmiech. Tym razem jednak starała się zachować powagę, wiedziała, bowiem, że jeśli dalej cała niezdrowa sytuacja będzie się utrzymywać, to w końcu może skończyć się to nieprzyjemnie. Dla każdej ze skonfliktowanych stron.
- Po prostu nie chcę, żeby znów jakiś dupek omamił ją obietnicami, a później traktował ją jak zło konieczne i zostawił z tym wszystkim samą… 
- Chociaż spróbuj zaufać Joe’mu i jego intencjom. – Popatrzyła mu głęboko w oczy, by ujrzeć w nich niezdecydowanie, dlatego musiała dalej trzymać się swojej linii obrony. – Nie wszyscy wokół są źli, zrozum to wreszcie. Bo nim się obejrzysz, Dem w końcu będzie miała dość tej twojej ciągłej krytyki i zostaniesz sam ze sobą, a swoich siostrzeńców albo siostrzenice będziesz oglądać tylko na zdjęciach.
- I co, mam udawać, że nic się nie stało? – To nie była łatwa sytuacja dla nikogo, ale jego dziewczyna miała rację.
- Masz z nim porozmawiać, to wcale nie takie trudne. – Mils była nieugięta. W końcu była jedyną osobą, która mogła coś z tym zrobić. Nikt nie znał tak dobrze Trevora i Dem, jak ona.
- Łatwo ci mówić…
- Przecież Joe nic ci nie zrobił, co więcej jeszcze niedawno był twoim kumplem. – Trzy miesiące temu pili razem piwo i oglądali wspólnie mecze, a teraz traktował go jak najgorszego przestępce. Czasem zupełnie nie rozumiała swojego chłopaka. – Cały czas traktujesz go jak kryminalistę, bo przespał się z twoją siostrą, ale nie zrobił nic, czego by nie chciała.
- Ale…
- Nie ma żadnego, ale, Trev. – Rozmawiała z nim, jak z małym chłopcem, ale miała to gdzieś, skoro odnosiło to zamierzony skutek. – Dems jest już dużą dziewczynką i potrafi sama podejmować decyzję, a ty powinieneś je uszanować. Więc jak będzie?
- Pogadam z Jonasem. – Odparł zrezygnowany, a Miley objęła go mocno w pasie. Ta kobieta była mistrzynią szantażu i skrzętnie potrafiła to wykorzystać. – Ale nie spodziewaj się cudów.
- Będzie dobrze. – Zadowolona pocałowała go przelotnie w usta, by później znów spojrzeć mu poważnie w oczy. – Tylko pamiętaj, żeby trzymać ręce przy sobie i nie wyzywać go więcej od dzieciorobów…
- Spróbuję.
- No ja mam nadzieję.

*

Zmierzchało już, gdy dotarli na plażę. Wcześniej zahaczyli o małą i przytulną restaurację, gdzie zdecydowanie apetyt i dobry humor jej dopisywał. Wreszcie czuła się swobodnie, zrelaksowana, ciesząc się towarzystwem Joe'go, mając go na wyłączność. On też wydawał się być w o wiele lepszym humorze niż u siebie w domu. Jakby zniknął cały ciężar, którym przytłoczyli go jej bracia. Musi z nimi poważnie porozmawiać, bo tak dłużej nie może być. Martwili się o nią, ale Joe był ostatnią osobą, która by ją skrzywdziła. Udowodnił to już nie raz, a ona ufała mu bezgranicznie. Bardziej niż komukolwiek. 
- O czym myślisz? 
Spytał, rozkładając koc, który od jakiegoś czasu woził ze sobą wszędzie. Właściwie od momentu, kiedy wyszła ze szpitala. Zasypiała w samochodzie, a on przykrywał ją wtedy, by nie zmarzła. 
- O niczym szczególnym, żałuję, że ten dzień się już kończy. - Skłamała po to, by go nie drażnić. Zachowanie Trevora i Patricka to drażliwy temat, a ona nie chciała psuć nastroju. Usiadła na brązowym kocu i zdjęła czarne baleriny, bo już trochę bolały ją stopy. Pomyślała też, że krótkie, białe szorty, które miała na sobie, są zbyt krótkie i nieodpowiednie na chłodne już wieczory, dlatego próbowała okryć nogi. 
- Nie był jednak taki zły, co? 
Usiadł obok niej, lecz po chwili zmienił pozycję, położył się i przymknął powieki, dotykając palcami jej uda, co wyłowywało przyjemne dreszcze na jej skórze. Pomyślała o ich wspólnej nocy. Wtedy czuła takie dreszcze przez cały czas, aż do zaśnięcia. Przyglądała mu się i nagle zapragnęła go pocałować. Resztkami sił powstrzymała się od tego, bo miała wrażenie, że na samym pocałunku się nie skończy.
- Zimno ci. 
Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, pociągnął ją za rękę i już leżała, przytulona do jego torsu, wdychając jego zapach. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej, splatając swoje nogi z jego nogami. Zamknęła oczy, wsłuchując się w bicie jego serca. Dawno nie czuła się tak dobrze. 
- Kiedy byliśmy mali, rodzice przyjeżdżali z nami tutaj, co niedzielę. Tata pomagał nam budować zamki z piasku, a mama smarowała nas kremem i krzyczała, żebyśmy nie zdejmowali czapek. 
Wyszeptał w jej skroń. Rzadko wspominał o rodzicach, ale odkąd dowiedzieli się, że sami nimi będą, mówił o nich co raz częściej. Jakby szukał w tych wspomnieniach jakichś wskazówek, jak sam ma postępować, co robić. Sama też się zastanawiała czy sobie poradzi. Z dwójką na raz, skoro nigdy nawet noworodka nie trzymała na rękach. Czasem wydawało jej się, że będzie beznadziejną matką, która nie potrafi sobie poradzić z własnymi dziećmi. Była na to zdecydowanie za młoda. Oboje byli. 
- Myślisz, że sobie poradzimy? - Zapytała w końcu, czując, że dłużej nie wytrzyma. Naprawdę się o to martwiła. - Nie chcę, by były nieszczęśliwe. 
Momentalnie otworzył oczy i popatrzył na nią poważnie. Zazdrościła mu tego spokoju, bo sama codziennie przeżywała lawinę emocji. Od płaczu przez złość do śmiechu. 
- Nie będą nieszczęśliwe, postaramy się o to. 
Odpowiedział zdecydowanie i uśmiechnął się, ale tym razem jej nie przekonał. Wiele na ten temat rozmyślała i miała co raz więcej wątpliwości. 
- Joe, czy ty kiedykolwiek zajmowałeś się noworodkiem? - Nie musiał nic mówić. Wiedziała, że nie, tak samo, jak ona był zielony w tym temacie. Mogli, co prawda liczyć na pomoc jej mamy, ale to będą ich dzieci i ich obowiązek - Nic nie wiemy na ich temat, jak się nimi zajmować, jak przewijać, karmić, kąpać, co robić, gdy płaczą... - Z wrażenia aż usiadła. 
- Nie jesteśmy pierwszymi rodzicami na świecie, którzy będą się wszystkiego uczyć od podstaw. 
Też się podniósł i położył jej dłoń na ramieniu. Czuła jego oddech na swoim karku. Może i miał trochę racji, ale ona dalej się martwiła. Z resztą łatwo mu było mówić, bo to nie na niego spadnie większość obowiązków, tylko na nią. Trudno, by było inaczej, skoro on pracował od świtu do nocy. Całymi dniami będzie sama, a jeszcze dojdzie jej nauka. Nie wiedziała, jak pogodzi to wszystko ze sobą. 
- Wiesz, chyba powinniśmy już wracać, co raz zimniej jest. 
Powiedział po chwili i pomógł jej wstać. Gdzieś trasnął ten romantyczny nastrój, który towarzyszył im, gdy tu przyjechali. Zastąpiło go zwątpienie i niepewność. Popsuła mu urodziny. Najpierw jej bracia, a teraz ona. 
- Przepraszam... - odezwała się, idąc z nim ramię w ramię. Zwalniał kroku, by mogła go dogonić. 
- Za co? 
Przystanęli na chwilę, a on narzucił koc na jej plecy. Miała ochotę powiedzieć mu wiele rzeczy, ale to nie był najlepszy moment na rozmowę. Jeszcze przyjdzie taki dzień, taka chwila. Wiedziała to. 
- To twoje urodziny, powinieneś cieszyć się tym dniem. - Byli bardzo blisko siebie. Joe masował wnętrze jej dłoni. Było jej przyjemnie. Bardzo przyjemnie. 
- Dawno nie byłem szczęśliwszy...
Przysunął się jeszcze bliżej niej i objął w pasie. Wiedziała, co za chwilę się wydarzy. Intuicyjnie przymknęła oczy i nim zdążyła o czymkolwiek pomyśleć, Joe całował ją zachłannie. Pragnęła go, jak nigdy wcześniej. Wszystkie jej zmysły były skoncentrowane i chciały więcej. 
- Chodźmy do samochodu... 
To zabrzmiało, jak obietnica. Obietnica tego, że znów poczuje się wyjątkowa, kochana i bezpieczna. 
- Tak, do samochodu...

*

Demi zeszła na dół, tryskając energią. Po raz pierwszy od kilku tygodni obudziła się bez mdłości i okropnego bólu głowy. Czuła się szczęśliwa i spokojna. Jej relacje z Joe dalej były pokręcone i choć wczoraj wieczorem mieli najlepszą sposobność, by porozmawiać, to jednak za bardzo pochłonęły ich inne czynności. A z resztą nie liczą się przecież słowa, lecz czyny, a jej mówiły naprawdę wszystko. Jeśli miał jeszcze jakąkolwiek wątpliwość co do jej uczuć, to może mu to pokazać raz jeszcze. I jeszcze. I jeszcze. Później chłopak odwiózł ją do domu, ale ona wcale nie chciała się z nim rozstawać. Odwlekała ten moment, tak długo, jak tylko się dało. On też z resztą się do tego nie kwapił. Siedzieli więc w jego samochodzie, słuchali muzyki i od czasu do czasu wymieniali poglądy, co do tego czy innego utworu. Pożegnali się dopiero wtedy, gdy zobaczyła, jak ktoś zapala światło w salonie. To zapewne był jej ojciec, a że nie chciała z nim wojować, szybko pożegnała się z Jonasem i po cichu weszła do domu. I miała rację. Tata czekał na nią, ale obyło się bez pytań, skończyło się jedynie na badawczym spojrzeniu, pod wpływem którego czuła się, jak najgorszy z przestępców. A gdy tylko zdążyła położyć się do łóżka, zadzwonił Joe, pytając o jej samopoczucie, bo wcześniej skarżyła mu się na ból brzucha. Rozmawiali tak przez dwie godziny, aż w końcu postanowili się rozłączyć. Minęło kilkanaście godzin, a ona już za nim tęskniła. Nie mogła się doczekać aż znów go zobaczy. Pocieszała się, że to tylko trzy dni.
Otworzyła lodówkę i nalała trochę mleka do szklanki, tworząc w głowie plan zajęć na dzisiejszy dzień. Przede wszystkim miała zamiar jechać do szkoły i zapytać, jakie ma szanse na nauczanie indywiudualne. Chciała uczęszczać na zajęcia, jak najdłużej się dało, ale wiedziała, że po porodzie nie będzie to możliwe. Z resztą z dwójką noworodków nawet w domu nie będzie to łatwe. Liczyła jednak na pomoc Joe'go i wierzyła, że uda jej się wszystko pogodzić.
- Nie pij zimnego mleka, to niezdrowe. 
Trevor usiadł przy stole, a ona udała, że go nie słyszy. Dalej miała do niego żal za to, jak traktował Joe'go, najbliższą jej osobę, najlepszego przyjaciela. Spokojnie zajęła się przygotowywaniem tostów, na które miała ochotę. Wrócił jej apetyt i już wymieniała w głowie wszystkie te rzeczy, które zamierzała dzisiaj zjeść. I nie zamierzała sobie żałować. Odkąd wiedziała o ciąży, schudła trzy kilo. Najwyższy czas to nadrobić. 
- Późno wczoraj wróciłaś. Gdzie byliście?
Wydawał się być zupełnie niezrażony jej obojętną postawą, a ona nie chciała tak szybko odpuszczać. Zawsze byli blisko, trzymali się razem, mieli wspólnych znajomych, mogła liczyć na swoich bliźniaków, ale teraz przeginali. Potrzebowała ich wsparcia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a oni interesowali się tylko tym, jak uprzykrzyć życie Joe'mu. Zwłaszcza Trevor. Miała nadzieję, że to minie, ale z biegiem czasu nie wiele się zmieniło. 
- Demi...
- Po co ci to do wiadomości?! Nie znosisz jego, mnie, ani naszych dzieci i nie powinno cię to interesować! - Wykrzyknęła w końcu, a w jej oczach zgromadziły się łzy. Trevor był niesprawiedliwy i nic nie rozumiał. 
- Jesteś moją siostrą, Dems i jedyne czego nie mogę znieść, to faktu, że jesteś jeszcze bardzo młoda, a przez jego głupotę, musisz teraz ponosić ogromną odpowiedzialność... 
Podeszła do niego, ocierając łzy. Trevor zawsze się nią opiekował, zawsze była dla niego małą dziewczynką, tak ją traktował i próbował chronić przed złem całego świata. Tak było i teraz. Tylko, że Joe nie zrobił jej nic złego. 
- To nie jego wina, tylko moja. - Odpowiedziała nieco spokojniej. 
- Wiem, że nie zrobił nic czego byś nie chciała i że go teraz potrzebujesz, ale martwię się o ciebie. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda. Tobie i twoim dzieciom. 
- Okazujesz to w strasznie dziwny sposób. - Odpowiedziała mu po chwili. Trevor był cholernie uparty i rzadko zmieniał zdanie, ale nie znała drugiego brata, który tak bardzo dbałby o swoją siostrę. No może oprócz Patricka, ale ten był o wiele bardziej spokojny. 
- To dlatego, że... Co wy właściwie planujecie? Postanowiliście coś? 
Zapytał, a ona przyznała, że sama nie zna odpowiedzi. Co prawda, Joe wczoraj wspominał coś o przeprowadzeniu remontu w swoim domu, ale była zbyt rozemocjonowana, by pociągnąć temat dalej. 
- Na razie nic i wydaje mi się, że to z mojej winy... - naprawdę tak uważała. Gdyby była trochę bardziej otwarta, już dawno wiedzieliby, co dalej. 
- Czemu tak sądzisz? 
Znów czuła, że są blisko. Znów miała swojego kochanego brata przy sobie, po swojej stronie. 
- Wiesz, on chyba boi mi się cokolwiek zaproponować. - Miała nadzieję, że po wczorajszym wieczorze coś się zmieni. Będą musieli w końcu porozmawiać i ustalić, co dalej. Nie chodziło przecież o nich, tylko o ich dzieci. - Nie traktowałam go za dobrze wcześniej... - teraz dopiero widziała, jak go zwodziła. 
- Wiem, chłopak chodził, jak struty przez kilka miesięcy. 
Trevor się roześmiał, a ona poczuła, jak bardzo za tym tęskniła. 
- Jesteś z nim szczęśliwa? 
Zapytał, przyjmując poważniejszą postawę. Demi nie musiała zastanawiać się nad odpowiedzią na to pytanie. 
- Nigdy nie byłam bardziej, jak teraz. 
Była w najgorszym, a jednocześnie w najlepszym momencie życia. Za kilka miesięcy urodzi bliźniaki i wszystko się zmieni, ale była spokojna, bo miała przy sobie Joe. 
- W porządku, w takim razie, jeśli jesteś z nim szczęśliwa, to nie będę się wtrącał. Ale jak tylko się dowiem, że zrobił krzywdę tobie lub dzieciom, to nie ręczę za siebie.
Cieszyła się, że postanowił odpuścić i zmienić nastawienie. Być może jego relacje z Joe znów powrócą na normalne tory. Chciała, by było, jak dawniej, gdy się przyjaźnili. Jej ciąża nie powinna tego zmieniać. 
- Nie skrzywdzi nas, a wiesz dlaczego? Bo jest bardzo podobny do ciebie. 
Trevor coś tam wymruczał w odpowiedzi, a ona przytuliła go. Cieszyła się, że może liczyć na wsparcie najważniejszych facetów w swoim życiu. 


12 komentarzy:

  1. Świetny ;)
    Mam nadzieję, że wszystko zacznie się układać!
    Czekam na next i mam nadzieję, że pojawi się znacznie szybciej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie ta sytuacja jest kompletnie pokręcona. Jak dziewczyna spodziewająca się dzieci, może nazywać ich ojca 'przyjacielem'? Dla mnie to głupawo brzmi xD Mam nadzieję, że teraz akcja nabierze tempa. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oni maja strasznie pokrecone relacje + dzieci w drodze xd najlepsze, ze sa TYLKO przyjaciolmi xd nie mg sie doczekac nn :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział. Wreszcie zaczynają wchodzić na dobrą drogę w ich relacjach. Trevor przestanie się złościć i zaakceptuje Joe, a oni wreszcie porozmawiają i wyjawią co do siebie naprawdę czują. Myślę, że będzie im ciężko, ale dadzą radę. Ich miłość do siebie (na razie skrywana) pomoże im przezwyciężyć trudy życia. Czekam na nn. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest :D Jest świetny rozdział i się cieszę ze już rodzeństwo się pogodzili :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Super :P
    Podoba mi się taki lekki styl i ciagłość akcji w tym opowiadaniu :))
    Rzadko spotykana ciągłość akcji i płynność.... Szybko się czyta:))
    Dziękuję :P i proszę o następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  7. kiedy następny rozdział
    :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej! Kiedy dodacie kolejny rozdział? Tak bardzo chciałabym już przeczytać o Demi i Joe. Napiszcie coś.

    OdpowiedzUsuń
  9. kiedy następny rozdział?????????????????????

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedy następny rozdział?! Jest już SIERPIEŃ, a ostatni był w MAJU !!! :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział z pewnością się pojawi, jest w trakcie tworzenia :) Przepraszamy, że musicie tyle czekać, ale są wakacje, piękna pogoda, z której my też chcemy skorzystać ;) Ale nie musicie się martwić, nie zapomniałyśmy o tym opowiadaniu i nie porzuciłyśmy go :)

      Doro.

      Usuń