sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział XXIX

Demi już dawno nie czuła się tak dobrze. W ciągu ostatnich kilku niezwykle stresujących i obfitych w różne niekoniecznie fortunne wydarzenia dni, wreszcie czuła, że powoli wszystko zaczyna się układać. Naprawdę w to wierzyła. Udało jej się w końcu przezwyciężyć wszelkie obawy. Rodzice wiedzieli o jej ciąży, tak samo jak reszta najbliższych, więc nie musiała już niczego przed nikim udawać ani chować się po kątach. I choć jej ojciec nadal miał spory problem z zaakceptowaniem faktu, że za niecałe sześć miesięcy zostanie podwójnym dziadkiem, to coraz bliżej było mu do pogodzenia się z tym. Mimo wszystko jednak sytuacja w domu państwa Lovato nadal była dość napięta. Joe pomimo ogromnych starań, stanowił główny obiekt wnikliwych obserwacji za każdym razem, kiedy tylko przekroczył próg jej domu. Czuła się z tym okropnie, zwłaszcza, że jej przyjaciel naprawdę się starał. Dlatego też bez zastanowienia zgodziła się, by porwał ją na cały dzień gdzieś z dala od przeszywających spojrzeń Diany i Eddiego.
- No, więc, gdzie idziemy teraz? – Zapytał Joe tym rozbrajająco spokojnym piaskowym głosem, który zawsze dawał jej poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Dzisiaj jednak wydawał się inny niż zwykle. Był zdecydowanie bardziej odprężony, radosny, beztroski. 
- Gdzieś, gdziekolwiek, po prostu nie wracajmy jeszcze…
- Hmmm… Myślę, że da się to zrobić. – Uśmiechnął się do niej szczerze. Wyglądała dzisiaj wyjątkowo dobrze. Ubrana w jasną, zwiewną sukienkę do kolan, z rozpuszczonymi niesfornie poskręcanymi włosami i bez grama makijażu, niosąc delikatne sandałki w prawej ręce. – Ale może zanim, odpocznijmy chwilkę, co?
- Joe. – Zaczęła spoglądając na niego z pełną dezaprobatą.
-  No co?
- Znowu to robisz… - odpowiedziała spokojnie i pokazała mu język. Czasem zdecydowanie przesadzał z całą swoją nadopiekuńczością.
- Wiem i przepraszam. – Zupełnie się tym nie przejął, bo wiedział, że ma całkowitą rację. Lekarz kazał mu pilnować, by się nie przemęczała, jadła tyle ile powinna, no a przede wszystkim unikała stresów, dlatego dokładał wszelkich starań, by dotrzymać  zaleceń. – Po prostu chodzimy już tyle czasu, jest gorąco i nie zrobiliśmy nawet chwili przerwy.
            On sam miał już dosyć, więc co dopiero musiała czuć ona, skoro czasami potrafiła przesypiać całe dnie, albo nawet nie wstawać z łóżka. Dzisiaj jednak piękna pogoda podsunęła mu na myśl krótki spacer, który jednak był takim jedynie z założenia. Przez ponad dwie godziny spacerowali, bowiem deptakiem rozciągającym się wzdłuż brzegu oceanu, uprzednio odwiedzając jeszcze pobliską promenadę. Rozmawiali, śmiali się, czasem milczeli, a ostatnią rzeczą, o jakiej myśleli był powrót do domu. Zupełnie tak, jak jeszcze w czasach, kiedy byli tylko przyjaciółmi. Zwykłymi beztroskimi nastolatkami, które uwielbiały swoje towarzystwo. Teoretycznie ich znajomość obecnie nie zmieniła poziomu wtajemniczenia, no, ale jednak w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Trudno było w końcu mówić o przyjaźni z dwojgiem dzieci w drodze. Mimo wszystko jednak żadne z nich w ciągu ostatnich trzech tygodni, kiedy to Demi wyszła ze szpitala nie zdobyło się na rozpoczęcie jakiejkolwiek rozmowy na ten temat. Woleli nie psuć tego, co udało im się już wypracować, dlatego też pozostawali w pewnego rodzaju stabilnej sytuacji, która zdawała się być dla obojga najbezpieczniejszą opcją.
- Ale mi naprawdę nic nie dolega…
- Dem, proszę cię. Zgódź się chociaż na chwilę odpoczynku. Zjemy coś, posiedzimy chwilkę, a później, jeśli będziesz chciała to znów tu wrócimy. – Poprosił jeszcze raz, głęboko patrząc jej w oczy. Był wredny, jednakże znał wszystkie jej słabości i doskonale wiedział, jak bardzo działało na nią jego spojrzenie.
- Jesteś okropny. -  Odpowiedziała z udawaną obrazą. Aż za dobrze wiedział, jak ją kupić. 
- Chyba jakoś przeżyję z tą świadomością.
*
            Siedzieli w niewielkiej knajpce, znajdującej się na promenadzie, dwie minuty drogi od brzegu oceanu. Wybrali stolik na zewnątrz, pod rozłożystym parasolem, by móc cieszyć się niezmiennie piękną pogodą i świeżym nadmorskim powietrzem. Prócz nich w lokalu nie było zbyt wielu klientów, co dawało im kolejną okazję do zażycia odrobiny świętego spokoju. I choć wpadli tu by coś zjeść, zupełnie nie miała apetytu. Od dobrych pięciu minut grzebała widelcem w talerzu z zamówioną ulubioną sałatką z krewetkami. Ostatnimi czasy głównym elementem jej diety były różnego rodzaju warzywa i znikome ilości mięsa, którego zapachu nie mogła zdzierżyć.  Zamiast tego przyglądała się uważnie swojemu towarzyszowi. Joe siedział tuż obok niej, zajmując się konsumpcją idealnie wysmażonego dorsza w delikatnym sosie z oliwy z oliwek i cytryny. Dużo ostatnio zastanawiała się nad przyszłością. I czy tego chciała, czy nie, był integralną częścią każdego zakładanego przez nią możliwego scenariusza. Był w końcu ojcem jej dzieci, a to wiązało ich bezpowrotnie na resztę życia.
Zmierzyła wzrokiem dokładnie każdy centymetr jego twarzy. Wyglądał dużo lepiej niż jeszcze te kilka tygodni temu. Wreszcie odwiedził fryzjera, co pozytywnie wpłynęło na całokształt jego wyglądu, zaczął porządnie się wysypiać i nie straszył już cieniami pod oczami, a maszynka do golenia ponownie wróciła w jego łaski. Założył dzisiaj ciemnogranatową koszulkę z krótkim rękawem, zwykłe szorty w kolorze khaki, a we włosach niedbale pozostawione okulary przeciwsłoneczne. Jak zwykle trochę zawadiacki wygląd dopełniał delikatny uśmiech, który z dnia na dzień coraz częściej pojawiał się na jego twarzy. Uwielbiała, gdy będąc z nim sam na sam, mogła cieszyć się tym drobnym gestem. Długo zajęło jej dojście do tego momentu, jednak uświadomiła sobie, że chciałaby mieć w nim kogoś więcej. Nie tylko przyjaciela, którym już od dawna nie był, wypełniając obowiązki przyszłego nastoletniego ojca, chłopaka, obrońcy i głosu rozsądku.
- Dems, dlaczego nie jesz? – Zapytał widząc, jak zamyślona grzebie widelcem w prawie pełnym talerzu. 
- Jakoś nie mam dzisiaj zbytnio apetytu...
- Chcesz, żebym naprawdę się zdenerwował? – Starał się zachować poważny wyraz twarzy i pogroził jej palcem. Jedzenie to był zdecydowanie największy problem, z którym starał się walczyć nie tylko on, ale także dziewczyny, pani Lovato, jej bracia i ojciec. Niestety jednak Demi była uparta jak osioł.
- Joe, proszę cię, przecież zjadłam trochę. – Jedzenie było ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowała.
- Przecież nawet nie ruszyłaś tego, co masz na talerzu. – Spojrzał z politowaniem na jej talerz, który poza faktem, iż panował na nim przeogromny chaos nie zmienił swojej objętości. – Wiesz, co powiedział lekarz. Chcesz znowu wylądować z anemią w szpitalu?
- Dobrze, wiesz, że nie.
- Więc musisz zacząć jeść. Nie bez powodu wszyscy ci o tym przypominają. – Cały czas bał się o nią i o dzieci. Nie chciał powtórki z rozrywki, poza tym wiedział, że gdyby ponownie wylądowała w szpitalu, to pan Lovato nieźle przetrzepałby mu skórę. – Zjedz jeszcze, chociaż parę widelców, proszę… 
- I naprawdę cię to uszczęśliwi? 
- Przynajmniej nie będę musiał się martwić, że głodujecie. – Zaśmiał się delikatnie i chciał puścić jej dłoń, wiedząc, że nie powinien przekraczać pewnej granicy, jednak na to nie pozwoliła. Z zaskoczeniem spojrzał w jej kierunku.
- Jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo tak irytującego i upartego, ale…
- Ale?
- Dziękuję, że jesteś. – Odpowiedziała cicho, bez większego namysłu niwelując dzielącą ich odległość. Położyła lewą dłoń na jego karku i przymknęła delikatnie powieki, wiedząc, co za chwilę nastąpi. Czule musnęła jego wargi swoimi, po czym przestała myśleć już o czymkolwiek innym.

*
Miley wyjmowała naczynia ze zmywarki swobodnie czując się w domu rodziny Lovato. Trevor i Patrick pojechali wraz ze swoją mamą do babci, by pomóc jej w drobnym remoncie. A ona czekała na nich i na swoją przyjaciółkę, którą przed południem porwał Joe. Co jakiś czas wyglądała przez okno w kuchni, skąd miała idealny widok na podjazd, ale czarnego samochodu chłopaka jeszcze nie dane było jej zobaczyć. Powoli zaczynała się martwić, że może coś się stało. Miała nawet do niej dzwonić, ale stwierdziła, że gdyby coś było nie tak, to szybko zostałaby poinformowana o tym. Po za tym nie chciała im przeszkadzać. Przechodzili ostatnio trudny czas i taka chwila relaksu była im potrzebna. Nagle usłyszała trzask otwieranych drzwi samochodowych i schowała się za zasłonką w biało-żółtą kratkę. Już któryś raz z kolei ich podglądała, ale nie mogła się powstrzymać. Joe jak zwykle pomagał Demi wysiąść, ale tym razem było to zupełnie coś innego. Przyciągnął ją mocno do siebie, a ona nie protestowała. Co więcej pocałowała go czule. Mils uśmiechnęła się szeroko. Nareszcie! Potrzeba było wielu burz, by wreszcie dotarli do siebie nawzajem. Żegnali się czule, nawet bardzo czule, ale w końcu przestali. Dem poczekała aż Joe wsiądzie i odjedzie, pomachała mu jeszcze i dopiero zaczęła kierować w stronę drzwi. Cyrus odsunęła się od firanki, jak oparzona i szybko ją poprawiła, gdy usłyszała, jak jej przyjaciółka naciska na klamkę. Wybiegła na korytarz, by ją przywitać i... podpytać. 
- Och, hej, nie zauważyłam cię. - Była tak rozkojarzona, że prawie weszła na swoją przyjaciółkę. Od kilku godzin unosiła się kilka metrów nad ziemią i czuła, że wstąpiło w nią nowe życie, a wszystkie problemy jakoś straciły na znaczeniu. Myślała tylko o gorących pocałunkach Joe i jego dotyku. - Gdzie są wszyscy? - Zajrzała  do salonu. Dom wydawał się być pusty. 
- Pojechali do twojej babci. - Lustrowała ją uważnie od góry do dołu, uśmiechając się nieznacznie. Demi patrzyła na nią mętnym, nieobecnym wzrokiem i mocno się rumieniła. - Długo cię nie było. 
- Ach bo szybko zleciał nam czas i nie zauważyliśmy, że zrobiło się późno. - Weszła na górę, a Miley za nią. Chciała być sama, by móc myśleć, wspominać i wzdychać, ale przyjaciółka nie miała zamiaru dać jej spokoju. 
- Nie wątpię... - prawie parsknęła śmiechem, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Weszły do sypialni Dem, gdzie dziewczyna w mgnieniu oka ściągnęła buty i położyła się na łóżku. - A co u Joe'go? - Spytała, siadając w fotelu.
- W porządku, trochę się stresuje, bo jutro zaczyna pracę u wuja i to jego pierwsze tak poważne zajęcie. - Na dźwięk jego imienia, poczuła dziwny, lecz znajomy ucisk w żołądku. Chyba reagowała na wszystko, co z nim związane. Przemilczała jednak najważniejsze dla niej chwile. 
- Powinnaś dodać mu otuchy... jako przyjaciółka. - Próbowała ją podpuścić, ale trudne to było przedsięwzięcie. 
- Och, daj spokój. - Miała jej już trochę dość. Była zbyt zmęczona i rozmarzona, by się jej tłumaczyć, zwierzać i opowiadać cokolwiek. Jedyne o czym marzyła, to święty spokój. 
- Przecież nic takiego nie powiedziałam. - Nie chciała jej za bardzo drażnić, tylko wreszcie usłyszeć to na co z Seleną czekały od tak dawna, że Demi jest zakochana w Joe po uszy. 
- Nie dosłownie, ale wiem, co miałaś na myśli. - Spojrzała na wyświetlacz telefonu. Joe obiecał, że zadzwoni, jak tylko dojedzie. Miała nadzieję, że to już nie długo i będzie mogła pozbyć się badawczego spojrzenia Mils. 
- Co takiego twoim zdaniem miałam na myśli? - Jeśli Demi chciała grać w tą grę, to w nią zagrają. 
- Ja i Joe... to nie jest tak, jak ci się wydaje. - Nigdy nie czuła się lepiej, nigdy nikt tak o nią nie dbał, nie przytulał jej i nie całował, jak on. Tyle, że tej jej euforii zawsze towarzyszyły wątpliwości. Czy to na pewno jest dobry pomysł, by niszczyć tak dobrą przyjaźń? Co prawda nie długo zostaną rodzicami i mogliby się związać choćby z tego powodu, ale tak nie chciała. Pragnęła być z nim, mając pewność, że go naprawdę kocha. Tymczasem wciąż się wahała, przechodziła od zwątpienia do entuzjazmu. Od zachwytu nad jego pocałunkami do powtarzania sobie, że to tylko jej przyjaciel i ojciec jej dzieci. Tylko i aż. 
- To jak jest? - Miley podeszła do niej i usiadła na łóżku. To było takie dziwne, że Demi nie długo zostanie mamą bliźniaków. Czasem dalej nie mogła w to uwierzyć. Gdyby ktoś jej to powiedział jeszcze rok temu, wyśmiałaby go. A jednak się stało. - Wytłumacz mi. 
- Nie ma czego tłumaczyć. - Była zmęczona wiecznymi analizami Miley i Seleny, dotyczącymi relacji jej i Joe. Przyjaciółki chciały dla niej, jak najlepiej, ale czasem irytowały do bólu tymi komentarzami i próbami udowodnienia jej, że są z Joe stworzeni dla siebie. Sama chciała to sprawdzić i do tego dojść, bez ich wścibskich nosów. 
- Chyba jednak jest. - Nie wierzyła w to. Jeśli chodziło o Demi i Joe to nie wierzyła w żadne słowa przyjaciółki. Panna Lovato była mistrzynią w ukrywaniu prawdziwych uczuć względem chłopaka. 
- Po prostu nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć... - zaczęła po chwili, odpowiednio dobierając słowa. - Joe jest ważny dla mnie, ale nie wiem, czy by nam wyszło razem, jako parze. 
- A nie chciałabyś zaryzykować? - Spytała po chwili Miley, uważnie przyglądając się dziewczynie. - Zostaniecie rodzicami, a on chyba już ci udowodnił, że jest tego wart?
- Wiem, że udowodnił, ale... och, Mils, pocałowałam go! - Zaczerwieniła się po same uszy, choć chyba w jej stanie nie powinna być aż tak zawstydzona. 
- Widziałam. - Przyznała się do podglądania. Dem zarumieniła się jeszcze mocniej, o ile to w ogóle możliwe. - Ale no wiesz, to w sumie nie był wasz pierwszy raz. - Spojrzała wymownie na zaczynający się zaokrąglać brzuch Demi. - I nie wierzę, że wtedy nic do niego nie czułaś...
- Powiedziałam mu, że go kocham. - Wypowiedziała to na jednym wdechu, po raz pierwszy, dzieląc się tym z kimś. 
- Co takiego?
- Wtedy, tamtej nocy, on nie był do tego przekonany, to ja go nakłoniłam i wyznałam mu miłość. - Wyrzuciła z siebie, przypominając sobie zdarzenia z owego wieczoru. Czuła się, tak, jakby go wykorzystała. 
- I ty masz jeszcze jakieś wątpliwości? - Miley aż podniosła się z łóżka. Zupełnie nie rozumiała swojej przyjaciółki. I szczerze mówiąc nie spodziewała się tego po niej. Ciąży też się nie spodziewała. Myślała, że po tylu latach znajomości, dziewczyna nie będzie jej w stanie niczym zaskoczyć, a jednak. Demi nic jej nie odpowiedziała.  - Powinnaś z nim porozmawiać. 
- Wiem, ale się boję. - Naprawdę była przerażona wyjawieniem mu swoich uczuć, które były bardziej skomplikowane niż mogło jej się wydawać. Wtedy było to spontaniczne, a ona nie myślała racjonalnie. Zależało jej tylko na tym, by mieć go blisko, jak najbliżej siebie. 
 - Czego się znowu boisz? 
- Tego, że nam nie wyjdzie, że go stracę, że stracę swojego najlepszego przyjaciela, a nie chcę go stracić. - Ta wizja ją przytłaczała. Jej życie bez niego byłoby strasznie puste, jałowe i pozbawione jakiegokolwiek sensu. - Nie mogę go stracić, Miley, potrzebuję go.
- Wiesz, wydaję mi się, że jak powiesz mu to wszystko, co mi, to nie stracisz, a zyskasz wiele. 

*
Joe odetchnął głęboko po tym, jak odstawił na podłogę w garażu ogromne pudło wypełnione przeróżnymi rupieciami, które jeszcze chwilę wcześniej znosił z pierwszego piętra swojego domu. Już jakiś czas nosił się z zamiarem generalnego remontu. Odwiedził kilka sklepów z potrzebnymi artykułami i zorientował się nawet w cenach, jednak wszystko dalej stało w miejscu. Przede wszystkim, dlatego, że nie dysponował taką ilością gotówki ani żadnymi perspektywami na jej posiadanie.
Na całe szczęście jego wuj, mający firmę budowlaną powiedział, że zatrudni go na okres próbny, kiedy tylko skończy się rok szkolny, a jeśli się sprawdzi, przyjmie go na cały etat. Zamierzał udowodnić mu, iż nadaje się do tej pracy. W końcu z dzieckiem w drodze, pieniądze zawsze się przydają, a co dopiero, gdy na świat miało przyjść aż dwoje. Nadal czuł się przytłoczony tą myślą, jednak wiedział, że musi podołać. Wujek pozwolił zacząć mu już od przyszłego tygodnia, co było mu na rękę. Dzięki temu, że był to jego ostatni rok w liceum, jego wakacje miały zacząć się za niecałe dwa tygodnie, a już teraz właściwie nikt nie przychodził na zajęcia, więc nic wielkiego nie straci, zamiast do szkoły idąc do pracy. Wszystko dokładnie zaplanował.
Umówił się z Nickiem, co do podziału mieszkania, żeby później uniknąć niepotrzebnych nieporozumień. Obaj zgodzili się, że najlepszym miejscem na pokój dla dzieci będzie dawno zapomniane przez nich pomieszczenie na piętrze, tuż obok sypialni Joe, które niegdyś służyło im za bawialnie. Obecnie traktowali je, jako pełnoprawną graciarnię, dlatego też, zanim mogli zrobić cokolwiek w kierunku odremontowania go, musieli opróżnić go z tych wszystkich niepotrzebnych szpargałów.
- Joe, gdzie postawić te pudła? – Do garażu wpadł zdyszany Nick, mocując się z ciężkim pudłem wypełnionym starymi płytami, które niegdyś uwielbiali odsłuchiwać popołudniami. – Stary, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak, jasne… - Udał niezbyt przekonująco, potrząsając twierdząco głową. – Postaw je na razie tam pod ścianą, a później pomyślimy, co z tym dalej zrobić.
- A tamto z albumami razem z resztą, czy gdzieś z boku?
- Co? 
- Joe, znowu to samo… - odparł zrezygnowany Nick i oprał się o warsztat, obdarzając swojego starszego brata pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Już on wiedział, z czym od dłuższego czasu wiązał się taki stan rzeczy.
- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi. – Starał się uniknąć palącego wzroku brata, więc zaczął sprawiać pozory zajęcia, wyrównując pudła, które jak dotąd niedbale porozstawiane były po całym garażu. –  Człowiek raz się zamyśli, a ty już robisz z tego wielką aferę. 
- Powiedziała ci, że jej zależy, czy znów potrzebowała chwili czułości, a ty akurat byłeś w pobliżu?
- A skąd wiesz, że chodzi właśnie o Dem? – Starał się być poważny, jednak na sam dźwięk jej imienia, uśmiechnął się mimowolnie. Na wspomnienie jakże przyjemnego popołudnia z nią spędzonego, od razu poprawiał mu się humor.
- Nie wmówisz mi, że nie.
- A nawet jeśli, to co z tego?
- To, że nie chcę, żebyś przez następny miesiąc chodził jak zdjęty z krzyża, tylko dlatego, że twojej kapryśnej księżniczce znów się odmieniło. – Lubił Demi, jako koleżankę, ale nie podobał mu się sposób, w jaki traktowała jego brata. Ile razy nie zaangażowałby się, choć na chwilę, to zaraz napotykał na ścianę jej obojętności, która powodowała, że uchodziło z niego życie i zaczynał robić się nie do zniesienia. A on naprawdę lubił święty spokój i choć rzadko to okazywał, zależało mu na dobru Joe'go.
- Naprawdę, Nick, zajmij się swoimi sprawami. – Nie chciał, by ktokolwiek wplątywał się teraz w jego sprawy z Dem. Nie teraz, gdy powoli wszystko zaczęło iść w dobrym kierunku.
- Chciałbym, ale doskonale pamiętam, co było ostatnio. – Jego brat ponownie był całkowicie zaślepiony swoją przyjaciółką, a to nigdy nie kończyło się dobrze. Rozumiał, że będą mieli razem dzieci, ale to wcale nie wymazywało tych wszystkich razy, kiedy go zraniła.
- Nie musisz mi przypominać, pamięć akurat mam dobrą. – Nie chciał patrzeć na to, co było. Doszedł do wniosku, że lepiej koncentrować się na teraźniejszości i przyszłości, bo rozważanie nad przeszłością nie miało większego sensu. – Naprawdę nie potrzebuję złotych rad ani przestróg. Jestem dużym chłopcem, Nicky.
- Tak samo dużym, jak jeszcze dwa miesiące temu, kiedy chodziłeś jak trup, bo powiedziała, że nie chce cię znać?
- Wtedy to była zupełnie inna sytuacja… - odpowiedział pewnie. Demi była wtedy rozbita, zagubiona, a on nie powinien był ulegać. Z resztą nie chciał rozgrzebywać tego dość nieprzyjemnego tematu. Wszystko już między nimi było poukładane. No prawie. Ale wychodził z założenia, że nie warto zaczynać rozmowy o uczuciach. Może dlatego, że sam nie wiedział, co myśleć o łączącej ich obecnie relacji, albo też bał się, że Dem po raz kolejny go odrzuci. Było dobrze, tak jak było. – Z resztą, nie będę ci się z tego spowiadał, bo nie potrzeba ci tej wiedzy do szczęścia. Nie martw się, nie wyobrażam sobie niestworzonych rzeczy.
- Tylko żebyś się nie przejechał…
- Dobra, koniec tej dennej rozmowy. Jeśli tak naprawdę rwiesz się do pomocy, to chodź i pomóż mi wynieść tę starą komodę, a z resztą drobiazgów już sobie poradzę. – Podsunął nogą pod ścianę ostatnie pudło i uśmiechnął się do Nicka.
- Skoro tak to weźmy się do roboty, żeby później mieć już spokój. – Nick ruszył w kierunku schodów, jednak zauważył, że Joe nie podąża zaraz za nim. – No idziesz?
- Poczekaj chwilę… - Starszy Jonas powiedział z dziwnym wyrazem twarzy, po czym kiedy tylko wyjął wibrujący telefon z kieszeni, od razu uśmiechnął się jednoznacznie.
- Niech zgadnę, kto to może być. – Odpowiedział z przekąsem Nick, chcąc dogryźć bratu, jednak ten już go nie słuchał.
- Zróbmy sobie pięć minut przerwy.
- Tak, chyba dwie godziny…



6 komentarzy:

  1. No wreszcie się doczekałam! Uwielbiam tę historię. Zupełnie się nie spodziewałam, że Demi się ośmieli. Oby było z nimi coraz lepiej no i oczywiście z bliźniakami. Końcówka najlepsza ;>
    Pozdrawiam
    http://learn-love-again.blogspot.com/2014/04/15.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie kolejny rozdział ;D Świetny jest. Czekam na kolejne..

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie xd Mam nadzieję, że wreszcie ułoży się między nimi. A Demi przestanie mieć wahania nastroju.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale mnie Demi zaskoczyła :D Mam nadzieje, że ona i Joe w końcu będą razem *-* Świetny rozdział, nie mogę sie już doczekać następnego! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu się doczekałam!
    Demi w pozytywny sposób mnie zaskoczyła, jeszcze teraz niech skorzysta z rady przyjaciółki i powie Joe co do niego czuje....
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział daje takie pozytywne światełko na przyszłość. Mam nadzieję, że to zapowiedź ich przyszłego związku, ale nie takiego wymuszonego przez dzieci, ale takiego z miłości, która bezsprzecznie jest między nimi. Co prawda oboje boją się ujawnić, ale mam nadzieję na lepsze czasy. Cieszę się na ich szczęście, no chyba że postanowicie to jeszcze wstrzymać i coś popsujecie. (lepiej nie!) Czekam na nn, pozdrawiam i życzę wesołych świąt i mokrego dyngusa. M&M

    OdpowiedzUsuń