Joe cały nabuzowany wsiadł do samochodu i trzasnął drzwiami. Z piskiem opon ruszył z przed swojego domu. Trevor go nie zatrzymywał, ale nawet gdyby próbował, to i tak by mu się nie udało. Jak ten palant, ten popapraniec mógł tknąć Demi?! No jak?! Jakim prawem, próbował zrobić coś czego nie chciała, a nawet się bała?! Wyobrażał sobie, jak bardzo musiała się go bać, jak bardzo była przerażona tym, co może jej zrobić ten sukinsyn. Na samą myśl o tym dodał gazu, nie zważając na to, że przekracza dozwoloną prędkość i może się to dla niego źle skończyć.
Zartrzymał się dopiero, kiedy dotarł do celu. Na stacji benzynowej, na której pracowało to ścierwo. Wysiadł, a raczej wystrzelił z samochodu, jak z procy i od razu go zauważył. Stał przed wejściem, rozmawiając z kumplami i paląc papierosa.
- Brass! - Krzyknął, a on momentalnie się odwrócił. Kumple za nim.
- Już zdążyła ci się poskarżyć. - Spokojnie dopalił papierosa i zgasił go na chodniku. - Raczej powinieneś być mi wdzięczny, bo chciałem ją czegoś nauczyć. - Uśmiechnął się drwiąco, a koledzy zaśmiali się głośno.
Nie minęła nawet sekunda, jak chwycił go za koszulę i zaczął okładać pięściami. Darren nie zdążył zareagować i Joe to wykorzystał. Koledzy Darrena szybko zwiali, nie patrząc nawet na to, co się dzieje.
Joe zasadził mu porządnego kopa. Marzył o tym już od dawna, by wynagrodzić Demi każdą jej łzę, którą przez niego wylała, każdy samotny wieczór, który przez niego spędzała, zastanawiając się, co się z nim dzieje, za to, że nie kochał jej tak, jak na to zasługiwała. W końcu za to, że chciał ją skrzywdzić jeszcze bardziej. Chciał go zabić i gdzieś miał konsekwencje. Na jego nieszczęście, Brass zdołał się uwolnić i odepchnął go od siebie.
- Nie rozumiem, czemu tak bronisz tej dziwki. - Otarł krew cieknącą z nosa. - Nie jest tego warta, wierz mi. - Chciał go sprowokować jeszcze bardziej. - Jest irytująca, beznadziejna, bezużyteczna i nudna. - Splunął jeszcze krwią i kontynuował dalej. - Prędzej czy później zaczniesz szukać na boku.
Nie wytrzymał. Rzucił się na niego.
- Każda jedna jest lepsza od niej! - Wykrzyczał, pomiędzy kolejnymi ciosami, którymi raczył go Jonas! - Ale i tak żałuję, że jej nie przeleciałem! Miałbym satysfakcję, gdybym...
Nie zdążył dokończyć, bo Joe uderzył go pięścią w twarz. Chyba złamał mu nos, bo dało się słyszeć szczęk łamanej kości.
- To i tak za mało skurwielu.
- Leć teraz do niej! Pociesz ją, bo pewnie umiera ze strachu! Może, jak się postarasz, to pozwoli ci pomacać cycki! Nie podnieciłaby nawet starego starego dziada, ale... jak widać niektórym nie wiele potrzeba do szczęścia... - Uśmiechnął się drwiąco.
Kopnął go jesze dwa razy prosto w żebra, potem podniósł go z asfaltu, trzymając za koszulkę.
- Zbliż się do niej jeszcze raz, a na pewno ci nie daruję! - Puścił go, a ten znów wylądował na ziemi. Odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku swojego samochodu.
- Pozdrów ode mnie tą ździrę!
Chciał jeszcze się zawrócić, ale odliczył w myślach do dziesięciu, aby się uspokoić i wsiadł szybko do samochodu. Jedyne czego teraz pragnął to być przy Demi. A tego dupka może jeszcze kiedyś dorwie i mu poprawi.
*
Zartrzymał się dopiero, kiedy dotarł do celu. Na stacji benzynowej, na której pracowało to ścierwo. Wysiadł, a raczej wystrzelił z samochodu, jak z procy i od razu go zauważył. Stał przed wejściem, rozmawiając z kumplami i paląc papierosa.
- Brass! - Krzyknął, a on momentalnie się odwrócił. Kumple za nim.
- Już zdążyła ci się poskarżyć. - Spokojnie dopalił papierosa i zgasił go na chodniku. - Raczej powinieneś być mi wdzięczny, bo chciałem ją czegoś nauczyć. - Uśmiechnął się drwiąco, a koledzy zaśmiali się głośno.
Nie minęła nawet sekunda, jak chwycił go za koszulę i zaczął okładać pięściami. Darren nie zdążył zareagować i Joe to wykorzystał. Koledzy Darrena szybko zwiali, nie patrząc nawet na to, co się dzieje.
Joe zasadził mu porządnego kopa. Marzył o tym już od dawna, by wynagrodzić Demi każdą jej łzę, którą przez niego wylała, każdy samotny wieczór, który przez niego spędzała, zastanawiając się, co się z nim dzieje, za to, że nie kochał jej tak, jak na to zasługiwała. W końcu za to, że chciał ją skrzywdzić jeszcze bardziej. Chciał go zabić i gdzieś miał konsekwencje. Na jego nieszczęście, Brass zdołał się uwolnić i odepchnął go od siebie.
- Nie rozumiem, czemu tak bronisz tej dziwki. - Otarł krew cieknącą z nosa. - Nie jest tego warta, wierz mi. - Chciał go sprowokować jeszcze bardziej. - Jest irytująca, beznadziejna, bezużyteczna i nudna. - Splunął jeszcze krwią i kontynuował dalej. - Prędzej czy później zaczniesz szukać na boku.
Nie wytrzymał. Rzucił się na niego.
- Każda jedna jest lepsza od niej! - Wykrzyczał, pomiędzy kolejnymi ciosami, którymi raczył go Jonas! - Ale i tak żałuję, że jej nie przeleciałem! Miałbym satysfakcję, gdybym...
Nie zdążył dokończyć, bo Joe uderzył go pięścią w twarz. Chyba złamał mu nos, bo dało się słyszeć szczęk łamanej kości.
- To i tak za mało skurwielu.
- Leć teraz do niej! Pociesz ją, bo pewnie umiera ze strachu! Może, jak się postarasz, to pozwoli ci pomacać cycki! Nie podnieciłaby nawet starego starego dziada, ale... jak widać niektórym nie wiele potrzeba do szczęścia... - Uśmiechnął się drwiąco.
Kopnął go jesze dwa razy prosto w żebra, potem podniósł go z asfaltu, trzymając za koszulkę.
- Zbliż się do niej jeszcze raz, a na pewno ci nie daruję! - Puścił go, a ten znów wylądował na ziemi. Odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku swojego samochodu.
- Pozdrów ode mnie tą ździrę!
Chciał jeszcze się zawrócić, ale odliczył w myślach do dziesięciu, aby się uspokoić i wsiadł szybko do samochodu. Jedyne czego teraz pragnął to być przy Demi. A tego dupka może jeszcze kiedyś dorwie i mu poprawi.
*
Szybko trzasnął drzwiami samochodu i ruszył podjazdem w strone drzwi frontowych domu rodziny Lovato. Od chwili, kiedy tylko Trevor powiedział mu o całym zajściu, wiedział, gdzie powinien się teraz znajdować. Chciał jak najszybciej być przy Demi, bo wiedział, że potrzebuje go ona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. A on był dobrym przyjacielem i nie miał zamiaru zostawić jej w takiej sytuacji. Jak tylko przed oczami pojawiał mu się obraz tego dupka obmacującego Dems, trzęsące się po akcji sprzed kilkudziesięciu minut ręce, dosłownie świerzbiły go jeszcze bardziej. Żałował tylko, że nie załatwił go jeszcze lepiej. Bo poobijana gęba, czy żebra zdecydowanie nie były wystarczającą karą za to, co zrobił. Bez względnych uprzejmości i silenia się na pukanie do drzwi, wpadł do środka, wiedząc, że państwo Lovato wyjechali na weekend do za miasto.
- Dobrze, że jesteś. - Pd progu od razu powitała go Selena z naprawdę nieciekawą miną. Posłusznie przeszedł za nią do kuchni, gdzie Patrick i Nick znudzeni grali w karty, po czym usiadł na wolnym krześle, czekając, aż sprecyzuje całą sytuację. - Przez cały dzień leży na łóżku, nie chce nic jeść, ani pić i do nikogo nie odezwała się nawet słowem.
- A próbowałyście ją gdzieś wyciągnąć? - Zapytał zaniepokojony.
Chłopaki spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a Selena tylko oparła się o blat kuchenny.
- Przez kilka godzin namawiałyśmy ją, żeby stamtąd wyszła. - Selena uniosła ze zrezygnowaniem ręce, po czym przewróciła oczami. Doskonale wiedział, jaka Demi jest uparta, co wcale nie wróżyło łatwej roboty.
- I nic?
- Zupełnie nic. - Odparła lekko poirytowana, sama również będąc cholernie zła na tego idiotę. Zacisnęła nerwowo pięści i zaczęła liczyć do dziesięciu, aby opanować nerwy. Bo gdyby tylko go teraz dopadła, to kastracja byłaby najmniejsza karą, jaka by go spotkała. Już dawno powinna była to zrobić, żałowała tylko, że powstrzymywała się na darmo przez tyle czasu.
- A gdzie Mils?
- Od ponad godziny siedzi z nią i po raz kolejny próbuje, ale ona nie słucha nikogo, tylko patrzy w ten cholerny sufit. - Odwarknęła jeszcze bardziej zdenerwowana. Bo gdyby Demi kopnęła go w tyłek już na samym początku i nie przymykała oczu na jego ciągłe poniżenia i zdrady, to to wszystko nie miałoby miejsca.
- To ja idę i ją zmienię... - powiedział zdecydowanie, na co ona jedynie skinęła twierdząco głową.
Podniósł się szybko i, nim Selena zdążyła coś powiedzieć, był już w połowie drogi na pierwsze piętro. Szybko uporał się ze schodami, po czym podążył dobrze mu znanym korytarzem. Pamiętał, że jej pokój umiejscowiony był na samym jego końcu, dlatego śmiało ruszył przed siebie. W połowie drogi, tuż za rogiem, wpadł na Miley, która właśnie opuściła sypialnię ich przyjaciółki. Wyglądała na zmartwioną i zdenerwowaną, co zdecydowanie nie wróżyło najlepiej. Przez dłuższa chwilę nie odezwała sie nawet słowem, dlatego chciał ją wyminąć i jak najszybciej znaleźć się przy Dems, jednak zatrzymała go.
- Hej. - Powiedziała w końcu cicho, a w jej oczach widział, że przejmowała się dokładnie tak samo, jak on. A to wszystko tylko i wyłącznie przez jednego bezmyślnego idiotę.
- I jak?
- Dotrzyj do niej jakoś, bo, przysięgam, następnym razem uduszę ją gołymi rękami. - Powiedziała wyraźnie znużona i poirytowana, kładąc mu dłoń na ramieniu. Jak widać, podobnie jak Selena miała już dość upartej z natury przyjaciółki.
- Spróbuję.
Posłał jej coś na kształt uśmiechu, który jednak bardziej przypominał grymas, bo cały czas przed oczami miał kpiarski uśmieszek tego pieprzonego skurwiela, kiedy obijał mu gębę.
- Powodzenia. - Odparła szczerze, po czym wyminęła go, a po chwili słyszał odgłos jej miarowych kroków na schodach.
Momentalnie zebrał się w sobie i raźnym krokiem pokonał niewielką odległość dzielącą go od celu jego wyprawy. Zastanawiał się tylko, co jej powiedzieć. Właściwie nigdy nie był dobrym pocieszycielem, a z własnego doświadczenia, wiedział, że rady typu "Wszystko będzie dobrze" wcale nie pomagały. A oprócz tego banału nic innego nie przychodziło mu do głowy. Ale nie miał zamiaru zostawiać jej z tym wszystkim samej. Za bardzo mu na niej zależało. Bardziej niż na zwykłej przyjaciółce. Bo jego Dems nie zaliczała się do grona zwykłych przyjaciół. Była dla niego kimś o wiele ważniejszym. Jak na ironię losu uświadomił sobie to wtedy, kiedy prawie ją stracił, starając się zagłuszyć nieodwzajemnione uczucia. Ale teraz wszystko to zeszło na drugi plan. Znowu jego priorytetem była ona. Tylko i wyłącznie. Wziął niecierpliwie spory haust powietrza i zapukał delikatnie do drzwi. Cisza, czyli dokładnie to, co spodziewał się zastać. Nie zamierzał jednak tak szybko się poddawać. Zamiast tego nacisnął klamkę, po czym lekko uchylił drzwi.
Powoli wszedł do środka i utwierdził się w przekonaniu, że potraktował to ścierwo zbyt łagodnie. Dziewczyna leżała na łóżku, z kolanami podciągniętymi do klatki piersiowej i cicho szlochając wpatrywała się tępo w ścianę naprzeciw łóżka. Coś cholernie mocno ścisnęło go w środku. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie martwił się o nikogo tak bardzo. Szczególnie, że czuł się winny. Cholernie winny. Bo gdyby jej wtedy nie posłuchał i został, to do niczego by nie doszło, a z Dems byłoby teraz wszystko w porządku. Na duchu i na ciele. Czuł, że bardzo ją zawiódł. W końcu tak długo budowali wzajemne zaufanie i bliskość. Cegiełka po cegiełce, dzień po dniu, zawsze starał się być dla niej dobrym przyjacielem, choć wcale nie było to łatwe. Tym bardziej, że na co dzień zmuszony był znosić tego dupka. Teraz żałował jedynie tego. Bo mógł załatwić to wszystko dużo wcześniej.
Podszedł do jej łóżka, po czym usiadłszy na skrawku wolnego materaca, począł gładzić ją delikatnie po ramieniu. Nie zamierzał zadawać kolejnych banalnych pytań, bo wiedział, że nie ma to większego sensu. Po prostu chciał być przy niej. Wynagrodzić to, co spieprzył.
- Hej. - Przywitał się cicho, lekko ochrypłym głosem.
Odpowiedziała mu jedynie głucha cisza, pomieszana z cichym szlochem drobnej szatynki, która była dla niego centrum wszechświata. Zauważył, jak jej ciałem wzdrygają kolejne spazmy płaczu i poczuł się jeszcze gorzej. Cierpiała tak bardzo. Nie musiał nawet widzieć jej twarzy, która teraz zapewne była cała napuchnięta od łez i posiniaczona. Ale dla niego i tak była najpiękniejsza. Zawsze. Nawet tutaj. Nawet teraz.
- Idź sobie! - Krzyknęła głośno i zdecydowanie po dłuższej chwili ciszy, nie poruszając się nawet o milimetr.
- Nie.
- Joe, proszę. - Wychlipała niewyraźnie, strącając jego dłoń. Pragnęła jedynie spokoju, aby mogła po swojemu przeżywać to, co się stało. Nie chciała, by ktokolwiek jej teraz dotykał, ani żeby widział ją w takim stanie. - Zostawcie mnie wszyscy!
- Tym razem nigdzie się stąd nie ruszę.
- Przestań!
- Obiecuję ci, że ten imbecyl już więcej się do ciebie nie zbliży. - Starał się, by zabrzmiało to przekonująco i opanowanie, jednak na nic się to zdało. Bo samo wspomnienie osoby tego idioty sprawiło, że ręce znów zaczęły go świerzbić, a ciśnienie niebezpiecznie podskoczyło. Zdecydowanie poprawi mu następnym razem, kiedy go spotka. Na pewno.
- Nie potrzebuje twojej litości! – Po raz kolejny wybuchła z ogromnym żalem i po raz kolejny w ciągu kilku ostatnich minut pociągnęła nosem. – Wracaj do swoich spraw, Clair na pewno na ciebie czeka. – Na samą myśl, że wszyscy wokół mają wspaniałe, kochające drugie połowy, a na Joe czeka zapewne zamartwiająca się o niego dziewczyna, jeszcze bardziej zaczęła płakać.
- To żadna litość. Chciałem przyjechać i pobyć trochę z tobą.
- Przestań kłamać! – Odwróciła się tak, żeby utrudnić mu zadanie. Chciała by już sobie poszedł. Nic więcej. – Pewnie dziewczyny kazały ci przejechać, bo myślą, że zwariowałam.
- Nie masz racji…
- A ty lepszych rzeczy do roboty? - Miała nadzieję, że teraz sobie pójdzie, jednak nie usłuchał jej niemej prośby i dalej siedział kilkanaście centymetrów od niej.
- Teraz ty jesteś dla mnie najważniejsza.
- Wcale nie!
- Tak.
- Nie!
- No już cicho, maleńka. - Nie liczyło się, że właśnie przedrzeźniał się z nią jak z małym dzieckiem.
Niezniechęcony poprzednim niepowodzeniem, zaczął delikatnie gładzić ją po włosach, powoli odgarniając niesforne, mokre od łez kosmyki i założył jej za ucho. Na dłuższą chwilę przytrzymał dłoń w okolicy skroni, choć czuł, że nie powinien. Mimo wszystko tym razem nie sprzeciwiła się jego dotykowi. Miał nawet wrażenie, że jej oddech trochę się uspokoił, ona sama na krótką chwilę przestała szlochać. Nie chcąc nadwyrężać jej siły spokoju, chciał zabrać dłoń, jednak ona go powstrzymała, wplątując swoje drobne palce w jego. Pogładził kciukiem wnętrze jej dłoni, a ona w odpowiedzi tylko wzmocniła uścisk.
- Joe, dlaczego on mi to zrobił? – Na samo wspomnienie w jej oczach zebrało się jeszcze więcej łez, których nawet nie próbowała hamować. – Przecież ja go kochałam, tak bardzo go kochałam…
- Ale on na ciebie nie zasługiwał, bo jest beznadziejnym dupkiem, który nigdy nie potrafił docenić tego, co miał.
- Naprawdę jestem aż taka beznadziejna? - Na samą myśl o swoim byłym chłopaku w jej oczach zebrały się łzy. Przecież ona go kochała i zawsze jako pierwsza wyciągała rękę na zgodę, mimo że bardzo często ranił ją i ignorował. Pragnęła tylko odrobiny czułości i uwagi, a on na sam koniec potraktował ją jak nic nieznaczący przedmiot. Czuła się jak tania dziwka. Bezwartościowa. Brudna. Łatwa. Nikomu niepotrzebna.
- Nie! - Zaprzeczył szybko, bez cienia wątpliwości. I dokładnie tak uważał. - Jesteś fantastyczną dziewczyną, marzeniem wielu facetów, a przede wszystkim dobrym człowiekiem...
- Dlaczego jesteś ze mną nieszczery? – Była pewna, że kłamał. Bo nie mogło być inaczej.
- Nigdy cię nie okłamałem. - Wyszeptał i kontynuował dalej. - Dla mnie zawsze będziesz wspaniała, wyjątkowa, najważniejsza. - Odparł jeszcze ciszej, a ona podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej i spojrzała na niego. Nawet mimo lekkiego mroku panującego wokół, wiedział, że po jej pliczkach dalej spływają łzy, jednak przynajmniej udało mu się do niej dotrzeć.
- Joe...
- Może chcesz coś do jedzenia albo picia? - Pamiętał, że Selena wspomniała mu, iż od rana nie robiła nic po za płaczem i ignorowaniem otoczenia, dlatego szybko zebrał się z łóżka i chciał pognać do kuchni, jednak złapała go za rękę. Popatrzył na nią z niemym pytaniem w oczach, a ona przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedziała. Dopiero po chwili, kiedy ukucnął tuż przed nią i kciukiem wolnej ręki podniósł jej podbródek, tak by popatrzyła mu w oczy, odezwała się półszeptem.
- Proszę nie idź...
- Zaraz wrócę. - Odpowiedział jej szybko, chcąc wykorzystać chwilę, kiedy jeszcze mógł cokolwiek osiągnąć, jednak słysząc ten niewyobrażalny żal zawarty w jej ostatniej prośbie, tą niepewność i smutek, nie chciał jej zostawiać nawet na sekundę.
- Zostań…
- To co mogę zrobić?
Był w stanie zrobić wszystko, byleby tylko sprawić, że na jej twarzy choć na chwilę zagości uśmiech. W tej chwili zastanawiał się, kiedy tak właściwie to się stało, że stała się najważniejszą osobą w jego życiu, właśnie w momencie, gdy patrzył tak na jej wpółprzymknięte powieki, czarne smugi na policzkach oraz zapuchnięte oczy. Wyglądała jak siedem nieszczęść a i tak była najpiękniejszą kobietą stąpającą po tej ziemi.
- Przytul mnie. - Poprosiła o to z taką żałością i błaganiem, że nie mógłby się nie zgodzić.
Posłusznie usiadł na łóżku, opierając plecami o ścianę, a ona nie czekała zbyt wiele. Momentalnie zbliżyła się do niego i wtuliła bezpiecznie w jego ramiona. Z każdą upływającą sekundą coraz bardziej przywierała do niego, a jej paznokcie coraz boleśniej wbijały się w jego kark. Nawet w takim momencie jak ten, doszedł do wniosku, że uwielbiał jej bliskość. Każdy najmniejszy kawałek skóry odczuwał jej obecność i bardzo mu się to podobało. Delikatnie popchnął ją na materac, a ona zupełnie bez sprzeciwu położyła się, dalej nie wypuszczając go z objęć. Położył się tuż obok niej. Uśmiechnął się sam do siebie, kiedy powoli mościła się na jego klatce piersiowej, dalej cicho łkając. Jedną ręką dalej głaskał ją po włosach, drugą zaś gładził ją delikatnie po plecach. Leżeli tak przez kilkanaście następnych minut nie poruszając się nawet o milimetr. Nie liczył się dla niego czas, ani fakt, że powinien w końcu porozmawiać z Clair, bo do tej pory nie miał żadnej okazji. Ale teraz wszystko zeszło na dalszy plan. Liczyła się tylko ona. Każda godzina, minuta, sekunda z nią spędzona była jak na wagę złota. Demi zdecydowanie była warta wszystkich jego poświęceń.
- Jestem tutaj i nic ci już nie grozi...
Przez następne kilka godzin gładził ją po włosach i cały czas z uporem szeptał jej po cichutku słowa wsparcia i otuchy, a jej oddech pod wpływem jego przyjemnie zachrypniętego głosu, stopniowo stawał się miarowy. Nawet na chwilę nie wypuścił j z żelaznego uścisku, który dawał jej tak wiele bezpieczeństwa. Tym razem nie zamierzał jej zawieść. Już nigdy więcej nie dopuści, by stała jej się jakakolwiek krzywda…
*
Joe wyszedł z kuchni, a zaraz po nim Patrick, do którego ktoś zadzwonił. Selena i Nick zostali sami. Widział jej przygnębienie i zdenerwowanie. Nie wiedział, jak ma ją pocieszyć, więc tylko pogłaskał ją po kolanie, ale odepchnęła jego dłoń i wstała z krzesła. Nerwowo przeszukiwała szafki w celu znalezienia czegoś słodkiego. Zauważył, że kiedy się wściekała, to albo wyklinała wszystko i wszystkich dookoła, albo pochłaniała ogromne ilości czekolady. Pierwsze miała już za sobą, teraz przyszedł czas na drugie. Podniósł się z wygodnego taboretu i podszedł do niej, uznając, że jeśli nie zareaguje, to nie długo swoją złością, dziewczyna rozwali wszystkie sprzęty w pomieszczeniu.
- Mam iść po czekoladę? - Objął ją od tyłu w pasie i pocałował w kark. Wyrwała mu się ponownie, zawsze tak robiła, kiedy się wściekała, dosłownie nie dała się wtedy dotykać, ale zdążył się już przyzwyczaić, dlatego nie zrobiło to na nim większego wrażenia.
- Nie, ale mógłbyś wysłać tego dupka w kosmos. - Oparła się o kuchenny blat i założyła ręcę na piersi. Mocno przeżywała to, co Brass zrobił jej przyjaciółce i dalej nie mogła się otrząsnąć. - Albo chociaż wykastrować.
- Wierz mi, że Joe już się nim zajął. - Chwycił ją za dłoń, pociągnął w stronę krzesła i posadził sobie na kolanach. - Naprawdę, Sel...
- Spieprzyłam sprawę, bo mogłam go już dawno od niej odciągnąć, a nie zajmować się czym innym. - Miała do siebie wielki żal, że zamiast pozbywać się Brassa z życia przyjaciółki, wolała romansować z Nickiem. - To moja wina.
- To nie jest twoja wina. - Nie uwierzyła mu, więc złapał ją za podbródek i zmusił, by na niego spojrzała. - Winny jest tu jedynie Darren i Demi, bo tak naiwnie mu wierzyła.
- Uważasz, że to jej wina? - Podniosła się z jego kolan, jeszcze mocniej wkurzona. Nie miał prawa tak myśleć, bo jej nie znał. A na dodatek nie pozwoliła by ją obrażał, nazywając naiwną.
- Nie, nie uważam, ale przecież znała go nie od dziś... Sama mówiłaś, że nie raz podnosił na nią rękę. - Wstał i podszedł do niej spokojnie, bo jedyne czego im było jeszcze trzeba, to się teraz pokłócić i do siebie nie odzywać. - Powinna była go kopnąć w dupę już dawno.
- Może masz rację. - Objęła go mocno za szyję i przymknęła oczy. Potrzebowała chwili relaksu, a skoro nikogo nie było w pobliżu, to mogli sobie pozwolić na odrobinę czułości. - Dobrze, że Joe z nią jest.
- Obiecuję ci, że teraz będą spędzać ze sobą więcej czasu. - Uśmiechnęła się, a on cieszył się, że chociaż na chwilę poprawił jej humor. Pocałował ją w usta.
Wczepiła palce w jego włosy i pogłębiła pocałunek. Gdyby nie to, że martwiła się o Demi i nie chciała jej zostawiać, zaciągnęłaby do samochodu, a później pojechaliby gdzieś i zajęli tylko sobą przez dłuższy czas.
Posadził ją na szafce i odgarnął kosmyk włosów, wpadający do oka. Przyciągnęła go i ponownie pocałowała. Wsunął rękę pod jej bluzkę, aż jęknęła cicho. Nie mieli dla siebie ostatnio za wiele czasu, ale to też nie było najlepsze miejsce. Trudno jej się jednak było o to martwić, gdy chłopak całował jej szyję i jeździł palcami po brzuchu.
- Chodźmy stąd, chociaż na godzinę... - Wyjęczał jej wprost do ucha, wiedząc, że dłużej nie wytrzyma.
- Nick... - Musiała zmniejszyć jego zapędy, bo obiecała sobie, że nie ruszy się stąd, póki Dems nie wyjdzie z pokoju, nie zje czegoś i się nie uśmiechnie.
- Pół godziny... - Starał się negocjować, bo pragnął pobyć z nią sam na sam, z dala od domu rodziny Lovato.
- Nick... - Teraz spojrzała na niego poważnie, bo myślała, że w ten sposób coś zdziała.
- Piętnaście minut... - Spojrzał na nią z miną zbitego psa.
- Nick! - Krzyknęła w końcu, ale zaczął ją łaskotać, co wywołało u niej salwę śmiechu. - Przestań, proszę cię... Nick...
Przestał i znów ją pocałował. Wiedziała, że jeszcze chwila i z pewnością mu ulegnie i przystanie na jego propozycję.
- O mój Boże! - Miley w zupełnym szoku, wpatrywała się w obrazek, który się przed nią rozgrywał. Nick i Sel. Jak to w ogóle możliwe? Przecież się nienawidzili. Po za tym przyjaciółka często powtarzała, że prędzej umarłaby, jako stara panna niż pozwoliła się dotknąć "temu głupiemu Jonasowi", jak często go nazywała. No, ale jak widać, czuła coś zupełnie innego. - Ja... przepraszam, że wam przeszkodziłam, ale... no wiecie, to kuchnia... znaczy nie zbyt odpowiednie miejsce do zabawiania się. - Roześmiała się, widząc ich przerażone miny i czerwone od wstydu policzki.
- My tylko... - Selena poprawiła bluzkę i fryzurę. Czuła, że spali się ze wstydu zaraz, chociaż rzadko jej się to zdarzało. Rozbawiona Miley tylko pogarszała sprawę.
- Nie, naprawdę nie musicie się tłumaczyć, ale Nick - tu zwróciła się do chłopaka - Trevor chciał, żebyś przyszedł do niego do pokoju, bo ma ci do pokazania jakąś grę czy coś...
- Och, jasne. - Cieszył się, że ma wymówkę, by stąd wyjść i uniknąć przenikliwego wzroku Miley.
Mils poczekała, aż chłopak zniknie im z pola widzenia i przystąpiła do ataku.
- Ty i Nick... to coś poważnego czy tylko zabawa? - Spytała, siadając przy stole i nalewając sobie soku do szklanki. Znała Selenę i wiedziała, że dziewczyna nie jest zbyt stała w uczuciach i wciąż zakochiwała się w nowych chłopakach.
- Wydaję mi się, że coś poważnego. - Wpatrywała się w widok za oknem i uśmiechnęła się na samo wspomnienie chłopaka z burzą brązowych loków na głowie. - Jest irytujący, ale dba o mnie, pociesza, wspiera no i w łóżku nie ma sobie równych.
Selena zaśmiała się, a Miley jedynie przewróciła oczami. Jednak cieszyła się, że jej przyjaciółka w końcu znalazła kogoś kto traktuje ją poważnie a nie tak, jak zabawkę na kilka wieczorów.
- Czemu nic nam nie powiedziałaś? - Nie rozumiała, po co się ukrywali. Przecież nie robili nic złego.
- Chciałam, ale jakoś nie było czasu, a potem wyszła ta sprawa z Brassem... - Wymówienie tego nazwiska obrzydzało ją i miała ochotę zwymiotować, jednak powstrzymała się. - Gdybym mogła to bym go wykastrowała!
- Ciężko uwierzyć mi w to, co zrobił. - Miley dalej nie mogła sobie wyobrazić, jak ktoś może być tak podłym. Nawet on.
- A mi nie, bo od zawsze był dupkiem. Wiedziałam, że wywinie w końcu jakiś straszny numer.
- Myślisz, że Joe jej pomoże?
- Mam nadzieję, bo jak nie on, to już nikt inny.
Taki smutny ten rozdział, ale nie mogą być tylko wesołe. Ale się narobiło. Niech ona w końcu zapomni o Darrenie i doceni Josepha i jego uczucia. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Rozdział bardzo fajnie napisany, chociaż jest taki smutny. Pozdrawiam M&M
OdpowiedzUsuńNiech Demi i Joe w końcu będą razem ,no ! <3 A tego Darrena to bym zabiła -.- /@Wikaaaax3
OdpowiedzUsuńNo Joe pokazał klasę ;) Mam nadzieję że Demi w końcu przejrzy na oczy ;) Czekam na next!
OdpowiedzUsuńOMG piękny rozdział : ' )
OdpowiedzUsuńDemi zapomnij o Darrenie, Joe zapomnij o Clarie , chcę Jemi :D
Joe się pięknie zachował, gołym okiem widać , że zależy mu na Dem < 3 Już się nie mogę doczekać nn! :)
cudowny rozdział już nie mogę się doczekać nn mam nadzieje że Joe powie Demi w nn że ją kocha
OdpowiedzUsuńJEMI ja chcę JEMI.Ale pomógł jej i to ważne. Czuję iskry i to baaaardzo :D czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńDemi jest teraz taka krucha i dobrze ze Joe mu przywalił i ze ma w nim oparcie. Teraz tylko czekam na Jemi :> :}} :**. A rozdział jak zawsze świetny
OdpowiedzUsuń