wtorek, 25 września 2012

Rozdział XIV

Przez następny tydzień miał serdecznie dosyć wszystkiego i wszystkich. Nie ruszył się nawet poza granice swojego pokoju, nie mówiąc już o jakichkolwiek kontaktach na polu towarzyskim. Ostatnimi czasy zupełnie nie potrafił zrozumieć samego siebie. Od pewnego czasu zdarzało mu się to coraz częściej  A już w szczególności jeżeli chodziło o cokolwiek związanego z Demi. Wtedy ta sztuka stawała jeszcze trudniejsza. Chyba raczej niemożliwa.
Właściwie to nawet on sam nie wiedział dlaczego po raz kolejny jest zły na Demi. W końcu nie zrobiła nic niewłaściwego. Czego, z resztą nie można było powiedzieć o jej chłopaku. Chociaż, na całe szczęście, nie miał przyjemności po raz kolejny znoszenia jego towarzystwa, to cały czas miał ochotę dokończyć to co zaczął ostatnim razem,  przed czym powstrzymała go jedynie prośba Dems. W przeciwnym wypadku nie skończyłby jedynie z rozbitym nosem. Agresja nie jest wskazana, Joey.
W każdym razie bez przerwy zastanawiał się co Demi widziała w tym idiocie. Nie dość że Brass nie mógł poszczycić się choć zdawkową inteligencją czy też urodą, to jeszcze zachowywał się jak ostatni palant. Miał w dupie wszystko i wszystkich, z nią samą na czele, a jej to nawet nie przeszkadzało. Zupełnie jakby tego nie zauważała.  Nie bądź zazdrosny.
- Proszę. – Burknął niezbyt miło, nie podnosząc się nawet z łóżka, kiedy usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju. Dalej nie miał najmniejszej ochoty na czyjekolwiek towarzystwo, dlatego liczył na jak najszybsze pozbycie się intruza.
- Cześć Joe. – Zza drzwi z nieśmiałym uśmiechem wychyliła się Demi. I chociaż był na nią zły, to na jego twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, nie mający w sobie nic nieszczerego.  Tak jak zwykle z resztą.
- Wejdź. – Nie wiedział jak ona to robiła, jednak za każdym razem kiedy tylko patrzył na nią wszelkie jej winy odchodziły w niepamięć. Chociaż w sumie nigdy nic złego mu nie zrobiła. No właśnie Joey…
- Znowu się nie odzywałeś. – Widział jak na jej twarz wyraźnie posmutniała. A naprawdę nie lubił kiedy była smutna. I to jeszcze z jego niezaprzeczalnej winy. Nie ładnie Joe, nie ładnie.
- Nie miałem zbytnio czasu bo musiałem coś załatwić. –  Nienawidził jej okłamywać, a jednak robił to już po raz kolejny. I jednego mógł być pewien. Nie czuł się z tym faktem zbyt dobrze. – Przepraszam.
- Kłamiesz. – Próbowała spojrzeć mu prosto w oczy, ale Joe za wszelką cenę próbował uniknąć jej przesiąkniętego smutkiem spojrzenia.
- Przecież cały czas jestem z tobą szczery. - Wiedział, że zapewne nie był jedynym powodem jej smutków, a ten idiota Darren po raz kolejny coś zmalował, ale to wcale nie zmniejszało jego poczucia winy.
- Jesteś na mnie zły. – Bardziej stwierdziła niż zapytała, dalej uważnie lustrując go wzrokiem. Widziała, że nie czuł się z tym zbyt komfortowo. – Znowu zrobiłam coś nie tak, prawda?
- Nie zrobiłaś nic złego. – Zaprzeczył momentalnie. Nie chciał, żeby obwiniała się z jego powodu.
- No to co takiego się stało?
 Nie odpowiedział na zadane jej pytanie. Siedział po prostu ze spuszczoną głową, próbując dokładnie wyważyć każde słowo. Nie chciał jej zranić w żadnym wypadku, ale nie mógł też powiedzieć o co tak naprawdę chodzi. Bo w sumie sam nie rozumiał samego siebie. W końcu byli najlepszymi przyjaciółmi, a w takiej relacji nie istnieje coś takiego jak zazdrość. Chyba. No co ty nie powiesz?
- Nic się nie stało, Dems. – Chciał jakoś zgrabnie zmienić temat, jednak widząc jej karcące i zdecydowane spojrzenie skapitulował. – Po prostu nie uważam, że Darren jest dla ciebie odpowiedni…
- I ty też przeciwko mnie? – To przelało czarę goryczy. Naprawdę nie lubiła, kiedy wszyscy wokół z Sel i Mils na czele,  próbowali za wszelką cenę rozdzielić ją i Darrena. Przecież doskonale wiedzieli, że go kocha. I nic więcej się nie liczyło. Bzdury! – Dlaczego zawsze musicie go krytykować?
- A nie uważasz, że skoro wszyscy mówią ci to samo, to coś jest na rzeczy? – Cholernie zależało mu na ich przyjaźni, ale wiedział też, że Demi musi wreszcie przejrzeć na oczy. Póki jeszcze ten idiota nie odwalił czegoś gorszego od jego ostatnich wybryków.
- Nikt nie jest idealny, z resztą ja go kocham i to jest najważniejsze. – Prawie wykrzyczała mu to w twarz, gdyż znajdowali się bardzo blisko siebie. Zdecydowanie za blisko. Niebezpiecznie.
- Po prostu nie chcę, żeby on coś ci zrobił. – Powiedział bardzo cicho wpatrując się wprost w jej oczy. Wreszcie mógł być z nią szczery. W końcu kiedyś i tak musiałby jej to wszystko powiedzieć.
- Nie musisz się o mnie martwić. Wy wszyscy nie musicie tego robić. –  Nadal nie rozumiała Joe. W końcu Darren nie jest żadnym psychopatą, czyhającym na jej życie. A jednak on zaliczał go do podobnej kategorii. – Jestem już dużą dziewczynką i potrafię sobie radzić sama.
- Nie zaprzeczę. Ale daj sobie pomóc.
- Ale ja nie potrzebuję… – Miała ochotę dokończyć, ale jej przerwał.
- Potrzebujesz.
- Joe, proszę cię. – Jego głos był tak przyjemnie delikatnie zachrypnięty. I chociaż była na niego naprawdę zdenerwowana, to po prostu nie potrafiła zbyt długo się gniewać.
- Dlaczego ty musisz być taka uparta? – Przejechał delikatnie dłonią po jej twarzy, odgarniając z jej pola widzenia kilka niesfornych kosmyków. Wiedział, że nie powinien, ale po prostu nie potrafił się powstrzymać.
- Ja wcale nie jestem uparta. – Odwróciła wzrok w druga stronę, chcąc ukryć twarz oblaną rumieńcem. Zdecydowanie za bardzo działał na nią dotyk Joe.
- Przemyśl sobie to co ci powiedziałem, Dem. – Odsunął się od niej na bezpieczną odległość, widząc jej wyraźne zmieszanie zaistniałą sytuacją. Wyglądała tak słodko i niewinnie kiedy była zawstydzona. I właśnie za tą niewinność ją uwielbiał. I za jej wspaniały uśmiech. I poczucie humoru. I… Nie zapędzaj się, Joey!

*

Nick czekał na Selenę w parku. Miała być piętnaście minut temu, ale do tej pory się nie zjawiła. Zaczynał się wkurzać, bo po jej telefonie, gnał tu, jak na złamanie karku, a ona bezczelnie nie przychodziła. Chyba za główny cel postawiła sobie doprowadzenie go do szaleństwa. I to na różne sposoby. Ale z drugiej strony bał się, że mogło jej się coś stać. Było już ciemno, a po okolicy kręciły się różne typy. Chociaż z temperamentem i charakterkiem Seleny to współczuł każdemu, kto spróbuje z nią zadrzeć. Na samą myśl o rozwścieczonej dziewczynie, uśmiechnął się do siebie. 
- Hej! – Podeszła do niego, wyrywając tym samym z zamyślenia. Usiadła obok niego na ławce, zachowując minimalny dystans. – Przepraszam za spóźnienie, ale zagadałam się z Mils i…
- W porządku. – Powiedział to, jak najbardziej obojętnym tonem, choć w głębi serca cieszył się, że widzi ją w jednym kawałku. W bardzo ładnym z resztą. – Po co chciałaś się spotkać? 
- Tak po prostu. – To nie była cała prawda. Z bliżej nieokreślonych powodów chciała się z nim zobaczyć. Nie mogła mu jednak o tym powiedzieć, bo jej duma za bardzo by na tym ucierpiała.
- I kazałaś mi tu gnać przez pół miasta tylko dlatego, że miałaś taki kaprys?! – No teraz to się wkurzył. Myślał, że miała konkretny powód do spotkania, jak… jak…  obmacywanie się gdzieś pod drzewem? 
- Po pierwsze to nie kazałam ci gnać, a po drugie to nikt ci nie każe przybiegać na każde moje zawołanie, robisz to z własnej nieprzymuszonej woli. 
- Och, chciałabyś, żebym latał za tobą, jak pies z wywieszonym jęzorem, ale tak nie będzie! – Nawet nie zauważył, kiedy wstał. Zaczął w dziwaczny sposób wymachiwać rękoma i wydzierać się na nią. 
- Tak?! – Selena szybko podniosła się z ławki, stając naprzeciwko chłopaka i krzyżując ręce na piersi. To już robiło się nudne. Każda ich rozmowa kończyła się kłótnią. 
- Tak! 
- Świetnie! 
- Świetnie! 
Piorunowali się wzrokiem. Selena była już zmęczona i nie miała ochoty na oglądanie jego twarzy, więc odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę domu. 
- Dokąd się wybierasz?! – Sam nie wiedział czemu, ale ruszył za nią. 
- Jak najdalej od ciebie! – Wyrwała mu się, kiedy chwycił ją za ramię. Obiecała sobie, że jak następnym razem najdzie ją ochota na spotkanie z nim, to prędzej zrobi sobie krzywdę niż do niego zadzwoni. – Puszczaj mnie Jonas! – Krzyknęła, kiedy mocno złapał ją za dłoń. – Nigdzie z tobą nie pójdę! 
- Jeszcze zobaczymy! – Poprowadził ją do swojego samochodu i na siłę wepchnął do środka. Trzasnął drzwiami i usiadł za kierownicą. – Zapnij pasy. 
- Nie! 
- Zapnij! 
- Nie! 
Pochylił się nad nią i sam zabrał się za zapięcie jej pasów. Może i miał jej dość, ale nie chciał mieć jej na sumieniu w razie wypadku. 
- Łapy przy sobie Jonas! – Próbowała go odepchnąć, ale był za silny. Szarpali się przez chwilę i jak zwykle żadne nie chciało odpuścić. 
- Ostatnio nie miałaś nic przeciwko! 
- Musiałam być wtedy ślepa! 
- Chyba nie powiesz, że ci się nie podobało? – Odepchnął jej rękę i zapiął wreszcie ten cholerny pas, spoglądając na nią z góry. – I po co było tyle krzyku?
Zajął miejsce po stronie kierowcy i bez słowa ruszył w tylko sobie znanym kierunku.  Starał się skupić na drodze, ale jakoś nie potrafił. Cały czas spoglądał w bok, podziwiając niespokojnie wiercącą się Selenę. I chociaż bez przerwy mierzyła go iście morderczymi spojrzeniami, to on cały czas wzbraniał się przed wybuchem niekontrolowanego śmiechu.
- Dokąd mnie chcesz wywieźć? – Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza, pomieszana z cichym rechotem lokowatego idioty. – Zatrzymaj się, Jonas! – Wykrzyczała najgłośniej jak tylko potrafiła. 
- Dopiero, jak dotrzemy na miejsce.
- Zatrzymaj się! – Ponowiła rozkaz, który nie zrobił na młodszym Jonasie większego wrażenia.
- Nie! – Nie uraczył ją nawet spojrzeniem dalej uśmiechając się pod nosem. Jak on uwielbiał ją doprowadzać do szału. Powoli zaczął nawet uznawać to za nowe hobby.
- Jesteś cholernym dupkiem!
- Zdążyłem pogodzić się z tą myślą.
- Co ty planujesz? – Selena miała już dosyć ich kolejnej sprzeczki.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – Odwrócił na chwilę wzrok od jezdni i natrafił na jej wyczekujące spojrzenie.  – Mam zamiar wywieźć cię do ciemnego lasu, skrępować i zgwałcić.
Po raz kolejny w samochodzie zapanowała głucha cisza. Selena nie odezwała się ani słowem, co bardzo odpowiadało Nickowi. Rzadko kiedy była możliwość spędzenia chwili w ciszy i spokoju, obok wiecznie zrzędzącej i niezadowolonej Gomez.
- I jak podoba ci się mój plan na resztę dnia? – Uśmiechnął się do niej wrednie, wolną od kierownicy  ręką dotykając jej policzka.
- Jeżeli dotkniesz mnie jeszcze raz, to gwarantuje ci, że stracisz coś więcej niż tylko tą parszywą łapę.
- To się jeszcze zobaczy…
Zapowiada się ciekawe popołudnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz