sobota, 7 lipca 2012

Rozdział X


- Jak to „nie przyznane”?! – Selena wymachiwała listem, w którym oznajmiono jej, że więcej nie ma co liczyć na stypendium naukowe. Kobiety pracujące w sekretariacie spojrzały na nią, a później po kolei na siebie aż w końcu jedna z nich wstała i podeszła do niej, biorąc od niej pismo i czytając uważnie.
- Szkoły na razie nie stać na stypendia, więc zostały one wstrzymane na czas nieokreślony. – Zaczęła po chwili znudzonym tonem, jakby informowała ludzi w kinie, w którym rzędzie mają usiąść.
- Ale pani nic nie rozumie! Ono jest mi potrzebne do życia! – I wcale tutaj nie przesadzała. Dzięki niemu funkcjonowała w miarę normalnie i nie musiała pracować. Teraz chyba nie będzie miała wyjścia.
- Rozumiem to skarbie, ale musisz to przeboleć. Rodzice dadzą ci trochę większe kieszonkowe i po sprawie. – Selena zacisnęła wargi, by nie odgryźć się tej nic nie rozumiejącej kobiecie czymś o jej za dużym tyłku w zbyt obcisłych spodniach. Zamiast tego wzięła list i bez pożegnania wyszła z gabinetu, trzaskając drzwiami. I chociaż bardzo starała się być silna, nie wytrzymała i zanim zdążyła się zorientować, płakała, jak dziecko.
A niech was wszystkich szlag…
Nick wszedł do kawiarni i pierwszym, co mu się rzuciło w oczy była ona. Siedziała pochylona nad pustą filiżanką i łzy spływały jej po policzkach. Coś, czego nie mógł racjonalnie wytłumaczyć mocno ścisnęło go w środku i nie chciało puścić. Próbował odwrócić wzrok, ale nie potrafił. Miał dobrą okazję, by oddać jej naszyjnik, ale uznał, że to ani miejsce ani czas na to.
- Mandy, wiesz czemu tamta dziewczyna płacze? – Spytał starej właścicielki przytulnej kawiarni. Znał ją już od lat. Jako mały chłopiec, przychodził tu z rodzicami i Joe i do tej pory lubił tu zaglądać, by pozbierać myśli.
- Nie, ale siedzi tak już od kilku godzin.
Nick pomyślał, że pewnie Owen znów ją wystawił do wiatru i dlatego teraz zalewa się łzami. Niektórzy to naprawdę nie mają problemów. Jakaś dziwna siła pchnęła go w jej kierunku. Nie wiedział czemu, ale podszedł do jej stolika.
- Świetnie, jeszcze ty  mnie dobij w tym cudownym dniu. – Zauważyła go już, gdy wszedł do kawiarni, a później kątem oka obserwowała, jak rozmawia z tą staruszką. Myślała, że ją zignoruje, a on oczywiście zrobił jej na złość i przylazł do niej, by ją dręczyć swoimi złośliwymi uwagami. – Czego chcesz?
Nie odpowiedział, a tylko podał jej chusteczkę. Wytarła oczy i nos, ale wciąż patrzyła na niego z zaciętą miną.
- Poważnie Jonas, czego chcesz?
- Pomyślałem, że moglibyśmy zawrzeć rozejm.
Selena popatrzyła na niego, jak na kogoś chorego umysłowo. Czy ten pieprzony Jonas zaproponował jej właśnie zakopanie wojennego topora czy może się przesłyszała?
- Po co? – Wkurwianie tego narcystycznego egoisty i prostaka skutecznie poprawiało jej humor i nie chciała z tego rezygnować. Mógłby poprawiać ci humor w inny sposób.
- Po pierwsze to jest mi ciebie żal, bo siedzisz taka zapłakana i wszyscy się na ciebie gapią, a po drugie moglibyśmy chociaż spróbować się zaprzyjaźnić. Jak Demi i Joe.
- Nigdy nie będziemy przyjaźnić się tak jak Demi i Joe, bo nam na sobie nie zależy, a im tak i to bardzo.
- To zawrzyjmy dwudziestoczterogodzinną ugodę i pobawmy się w przyjaciół. – Wyciągnął do niej rękę. Sam nie wiedział czemu to robi. Jak w większości przypadków, które dotyczyły jej. – Masz coś do stracenia?
Chwyciła jego dłoń. Nie miała nic do stracenia. Może będą udawać a może nawet będzie się dobrze bawić. Po dzisiejszym dniu i tak nie mogła spodziewać się już nic gorszego.
A noc zapowiada się interesująco.
Siedzieli na masce jego samochodu, gdzieś na parkingu, jedząc frytki i nie odzywając się do siebie. Selena zastanawiała się, jak odda mu pieniądze, skoro była mu winna już ponad sto dolarów, wliczając w to, tamtą nieszczęsną noc i taksówkę, za którą zapłacił. Nick natomiast cały czas patrzył na nią, zastanawiając się, co ma powiedzieć. Nic o niej nie wiedział, oprócz tego, że jest głośna, złośliwa i irytująca. A to chyba nie najlepszy temat na rozpoczęcie rozmowy.
- To przez Owena, tak? – Zaczął po chwili, mając dość tej przytłaczającej ciszy. – Przez niego płakałaś? – Dodał, kiedy zobaczył, że ona nie bardzo rozumie o co mu chodzi.
- Nie płaczę przez facetów, bo żaden nie jest tego wart. – Odpowiedziała nie zbyt przyjaznym tonem. – Tym bardziej taki dupek, jak Owen.
- To w takim razie co się stało?
Nie odpowiedziała mu od razu. Odgarnęła włosy z czoła, a on stwierdził, że jest ładniejsza niż mu się do tej pory wydawało, a jej twarz jest mniej ździrowata niż myślał.
- Odebrano mi stypendium naukowe, bo podobno szkoły na to nie stać. Nie jestem tak pusta, jak ci się wydaje. – Powiedziała, kiedy spojrzał na nią zszokowany.
Pozytywnie go zaskoczyła. Nigdy by się po niej tego nie spodziewał. Nie przypominała typowego kujona, a jednak.
- No wiesz, ale to chyba nie jest koniec świata.
- Może dla ciebie, bo wozisz się sportowym samochodem i nie martwisz o nic, ale dla mnie to wiele. – Nie chciała być wredna, ale chłopak, który mieszka w wielkim domu i dostanie się na najlepsze uczelnie ma już zapewnione za samo nazwisko. Co on może wiedzieć o prawdziwym życiu? – Nie wiesz, co to problemy.
- Dobrze wiem, co to problemy, a ty nie udawaj tak bardzo doświadczonej przez życie panienki, bo twoja sukienka mówi o tobie raczej co innego.
Piorunowali się przez chwilę wzrokiem i żadne nie chciało odpuścić. Selena spodziewała się, że tak się to skończy. Po prostu nie mogli się znieść i nic tego nie zmieni. Odwróciła się na pięcie i miała zamiar odejść, ale złapał ją za ramię i przytrzymał.
- Chyba zgłupiałaś, że chcesz wracać sama o tak późnej porze! Tu jest niebezpiecznie!
- To nie jest twoja sprawa! Jestem duża i potrafię o siebie zadbać!
- Nie udawaj, że jesteś taka odważna, bo i tak ci nie uwierzę!
Szarpała się z nim przez chwilę, aż wreszcie udało jej się wydostać spod jego silnego uścisku. Odeszła znów, ale dogonił ją i chwycił ponownie, tym razem za nadgarstki. Zmusił ją, by na niego spojrzała.
- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć, że chcesz mnie zgwałcić!
- Chciałabyś!
- W twoich snach! – Chciała się wyrwać, ale był za silny. – Pomocy! Na pomoc! – Zaczęła krzyczeć najgłośniej, jak potrafiła.
Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Nick przyciągnął ją bardzo blisko do siebie, tak blisko, że czuł jak bije jej serce.  Spojrzał na jej usta i nie wiele myśląc, pocałował ją. Nie opierała się. Rozluźnił uścisk a ona zarzuciła mu ręce na szyje. Całował ją zachłannie, szaleńczo, z pasją, jakby całowanie jej było najbardziej naturalną rzeczą w jego życiu. Żadna dziewczyna nie doprowadzała go do szaleństwa, tak jak ona to robiła za każdym razem, samą swoją obecnością.
- Odwiozę cię do domu. –  Wyszeptał, trzymając jej twarz w swoich dłoniach i stykając ich czoła razem.
- Do Demi. Zawieź mnie do Demi. – Czy ona właśnie całowała się z tym burakiem i narcyzem? W głowie wciąż jej się kręciło i nie była w stanie sklecić dłuższego zdania, a nogi się pod nią uginały. Pocałowała Jonasa. Pocałowała kogoś do kogo czuła obrzydzenie. Pocałowała go i było jej z tym dobrze, choć sama nie wiedziała czemu.
To się chyba nazywa zakochanie, nie sądzisz?

Praktycznie od samego rana siedziała w domu całkowicie sama. Dziewczyny miały trochę spraw do załatwienia, nawet bliźniacy gdzieś wyparowali. Ona natomiast siedziała sama wpatrując się tępo w ekran swojego telefonu. I wbrew pozorom nie czekała na telefon od Darrena. Do tego że czasem nawet całymi tygodniami nie odzywał się ani słowem zdążyła się już przyzwyczaić.
 Tak jak i do jego późniejszych głupich wymówek. 
Od samego rana czekała tylko na jakąkolwiek wiadomość lub telefon od Joe.  Swoją drogą zaczynała się powoli trochę o niego martwić. Zawsze najwcześniej jak tylko mógł dzwonił lub pisał. Stało się to dla nich pewnego rodzaju tradycją.  Dzisiaj jednak telefon od samego rana milczał, a było już grubo popołudniu. I może było to trochę dziwne z jej strony, jednak stęskniła się za jego ciepłym głosem, mimo iż od ich ostatniej rozmowy nie minęła nawet doba. W końcu wybrała numer i nacisnęła zieloną słuchawkę. 
- Cześć Joe. - Odezwała się, kiedy po upływie kilku sygnałów raczył odebrać telefon. Poczuła przyjemne ciepło kiedy odpowiedział jej tym samym. Zupełnie nie potrafiła wyjaśnić dlaczego tak się działo, jednak jego głos dzisiaj tak przyjemnie zachrypnięty potrafił błyskawicznie ją pocieszyć i uspokoić.- Może moglibyśmy spotkać się dzisiaj, pogadać. Co ty na to?- Miała dzisiaj ogromną ochotę z nim  spotkać. 
- Bardzo cię przepraszam Dems, ale dzisiaj nie dam rady.- Od czasu wczorajszej rozmowy nie miał zbytniej ochoty na kolejne takie tematy.- Bierze mnie chyba jakieś choróbsko i nie chcę załatwić się jeszcze gorzej, albo jeszcze zarazić ciebie.- Nie lubił jej okłamywać, ogólnie nie pochwalał krętaczy i nałogowych kłamców, jednak dzisiaj nie potrafił inaczej. 
- Szkoda. Miałam nadzieję, że pogadamy sobie dzisiaj trochę.- Dosłownie widział jej zawiedzioną minę, której z reszta tak nie lubił. Nie cierpiał kiedy była smutna, a dziś sam do tego doprowadził. Nieładnie Joe, nieładnie… 
- No nic. Następnym razem nadrobimy dzisiejszy stracony czas. 
- W takim razie do usłyszenia. Wracaj do zdrowia, Joe.- Mimo iż było jej trochę przykro, to na sam wydźwięk jego imienia uśmiechnęła się. 
- Do usłyszenia, Dems.
Mimo, iż upewniła się, że z nim wszystko w porządku nadal jednak odczuwała jakąś wewnętrzną potrzebę zobaczenia się z nim. Nie potrafiła tego racjonalnie wytłumaczyć. Nie mogła wytrzymać nawet jednego dnia bez jego towarzystwa, jego głosu, uśmiechu i tych cudownie brązowych oczu i…
Chyba powinnaś przestać, w końcu masz chłopaka….. 
Nie potrafiła się powstrzymać, po prostu nie mogła. Musiała go odwiedzić. Szybko ubrała swój ulubiony szary sweterek, znalazła torebkę i w efekcie po pięciu minutach była gotowa do wyjścia. Na zewnątrz było pogodnie i ciepło dlatego zdecydowała się spacerem pokonać te kilka przecznic, które dzieliły ją od domu chłopaków. Kochała lato i wielogodzinne przebywanie na świeżym powietrzu. Gdyby tylko mogła, spędzałaby na dworze całe dnie. Odkąd była małym szkrabem marzyła o malutkim domku nad morzem i o codziennych spacerach plażą. Na razie jednak jej marzenia musiały trochę poczekać. Postanowiła, że najpierw skończy szkołę i studia, jednak dołoży wszelkich starań aby spełnić to dziecięce marzenie. 
W końcu po kilku minutach stanęła przed drzwiami domu Josepha. Zanim jednak nacisnęła przycisk dzwonka, dobre kilka minut zastanawiała się co odpowie mu, kiedy spyta się o powód jej przyjścia. Wreszcie jednak pojęła decyzję i nacisnęła przycisk, oczekując, aż ktoś otworzy jej drzwi. Nie musiała długo czekać, gdyż chwilę później w głębi mieszkania kroki,  a po krótkim czasie zza drzwi wychylił się wyraźnie zaskoczony chłopak.
- Dems, co ty tu robisz? - Była dzisiaj ostatnią osobą, którą spodziewał się dziś zobaczyć w progu swojego domu. Mimo wszystko jednak, w jakiś dziwnie niewytłumaczalny sposób uciesz go jej widok. 
- Wpadłam na chwilę bo  naprawdę chciałabym z tobą porozmawiać i jakoś nie mogłam z tym poczekać.- Uśmiechnęła się do niego nieśmiało, czym całkowicie nieświadomie poprawiła mu humor.
- W takim razie może wejdziesz do środka?- spytał posyłając jej szarmancki uśmiech. Swoją drogą musiała przyznać, że dziś wyglądał wyjątkowo przystojnie. Dwudniowy zarost i lekki nieład na głowie naprawdę mu pasowały. Mimo wszystko jednak w żadnym stopniu nie wyglądał na szczególnie chorego. 
Bez słowa oboje ruszyli w kierunku salonu, zahaczając jeszcze po drodze o kuchnię zabrali ze sobą dwie szklanki soku pomarańczowego. Przez cały ten czas i następne pół godziny panowała między nimi niezręczna cisza, przerywana jedynie przez żywiołowego komentatora relacjonującego wydarzenia z meczu, który akurat leciał w telewizji. On bezwiednie wpatrywał się w ekran, za wszelką cenę chcąc uniknąć wszelkich niewygodnych pytań. Nadal czuł się niezręcznie po ich wczorajszej wieczornej rozmowie. Ona zupełnie nie wiedziała jak ma rozpocząć jakąkolwiek konwersacje. Pierwszy raz odkąd się poznali, żadne z nich nie potrafiło zacząć rozmowy. W końcu jednak nieznośną dla obojga ciszę postanowiła przerwać szatynka. 
- Joe, czy ty jesteś na mnie zły?- Spytała, skupiając na sobie uwagę bruneta. Przez chwilę wyraźnie zastanawiał się co jej odpowiedzieć. Czyli jednak jest zły…. 
- Nie, nie jestem na ciebie zły. Skąd ten pomysł?- Tym razem nie skłamał. Może i był zły, ale nie na nią. Od zakończenia wczorajszego połączenia, jedyną osobą, którą miał teraz ochotę dosłownie rozszarpać był Darren. W końcu ten idiota nie zasługiwał  na nią, w nawet najmniejszym stopniu. Demi potrzebowała czułego i kochającego faceta, a nie bezczelnego damskiego boksera.  Takiego jak… Jak ty, Joe? 
- Bo od wczorajszej rozmowy zachowujesz się tak inaczej, unikasz mnie.- W tym momencie jej oczy posmutniały wyraźnie, co błyskawicznie wychwycił Joseph. 
- Przestań Dems. Przecież cię nie unikam.- Uśmiechnął się lekko. Nie znosił patrzeć na to jak się smuci. Delikatnie palcami  podniósł jej podbródek, patrzyła mu prosto w oczy.- A teraz uśmiechnij się, bo nie lubię patrzeć na to jak jesteś smutna.
Dziewczyna momentalnie wysłuchała jego prośby i już po chwili mógł oglądać jej wspaniały uśmiech. Mimo to jednak nie odsunął się od niej na milimetr, ani nie zabrał ręki którą podtrzymywał jej podbródek. W jednym momencie zapragnął dokończyć to, co przerwano im ostatnim razem, w kinie. Poczuć smak jej warg na swoich, mieć ją chociaż kilka chwil tylko dla siebie, nie obawiając się, że tym razem ktoś znów im przeszkodzi. 
Przez chwilę jeszcze wpatrywali się sobie w oczy, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół. Oboje wiedzieli co zaraz miało się stać i chcieli dokończyć, to co niedawno im przerwano. Wreszcie Joseph pochylił się delikatnie w kierunku Demi. Ta jedynie zamknęła oczy i czekała z niecierpliwością na jego kolejny ruch.  Jemu z kolei nie spieszyło się zbytnio i dosyć powoli kierował się do celu. Najpierw delikatnie zaczął muskać policzek, żeby później powoli jednak skutecznie przesuwać się ku ustom przyjaciółki. Wreszcie po kilku sekundach dotarł do zamierzonego i tak upragnionego miejsca. W momencie kiedy miało nastąpić, co wydawało się już nieuniknione i niesamowicie przez nich wyczekiwane, kiedy ich usta dzieliły dosłownie ułamki milimetra, o swoim istnieniu dał znać telefon szatynki.
- Ile razy można?- Wyszeptał w usta dziewczyny poirytowany Joe. Demi momentalnie odsunęła się od niego, po czym zaczęła nerwowo szukać wydającego dźwięki przedmiotu. Jednak nie była to rzecz prosta, zważając na zawartość jej torebki i ręce, które trzęsły jej się niemiłosiernie. W końcu jednak udało jej się wydostać telefon. 
- Przepraszam Joe, naprawdę przepraszam, ale muszę odebrać.- Powiedziała najciszej jak potrafiła, patrząc w kierunku mocno zawiedzionego tym faktem Josepha. Chociaż w sumie trudno było mu się dziwić.- Miło cię znowu słyszeć, Darren….- dalszej części rozmowy już nie doczekał, gdyż z prędkością światła wypadł na taras z hukiem trzaskając drzwiami. Cała ta romantyczna atmosfera, którą starał się stworzyć poszła z dymem. Po raz kolejny. 
Pieprzone szczęście, pieprzony telefon, pieprzony Darren!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz