-
Demi, mogę cię o coś
spytać? –Miley podniosła głowę z nad eseju z historii na temat wojny
secesyjnej. Od trzech godzin siedziały w bibliotece i wertowały grube książki w
celu znalezienia potrzebnych informacji.
- Jasne, pytaj. – Dziewczyna
zawzięcie skrobała na kartce papieru kolejne zdania, próbując trzymać się
chronologii zdarzeń i nie poprzekręcać nazwisk generałów. Kompletnie nie miała
dzisiaj głowy do nauki. Ostatnio to żadna nowość.
- Co tak naprawdę jest między
tobą a Joe?
To pytanie zawisło w powietrzu.
Demi odłożyła długopis, zastanawiając się nad udzieleniem odpowiedzi. Bo sama
za dobrze nie wiedziała, jak to z nimi jest. Są przyjaciółmi i to jest
niezaprzeczalny fakt, ale wtedy w kinie prawie ją pocałował, a ona wcale się
temu nie sprzeciwiała. I gdyby nie tamta kobieta pewnie chwilę później
poczułaby smak jego ust na swoich. Od tamtego wieczoru codziennie zastanawiała
się, jakby to było, co by wtedy czuła czy wplótłby palce w jej włosy czy może
dłońmi masował jej plecy czy może zrezygnowali by z filmu i szaleńczo całowali
się w jego samochodzie. Uwielbiała Miley i traktowała ją jak siostrę, ale nie
mogła jej tego wszystkiego powiedzieć. Zamiast tego westchnęła i wyuczoną
formułką odpowiedziała:
- Jesteśmy przyjaciółmi. – Miała
przecież chłopaka. Może nie traktował jej, jak księżniczkę i ostatnio wciąż się
kłócili, ale na swój sposób ją kochał. I ona jego też. Czasami tylko
potrzebowała trochę więcej czułości i ciepła. I kogoś kto ją rozumiał i
wiedział, że nie potrzebuje do szczęścia za wiele. Wystarczyła jej
bliskość. Dlatego Joe to idealny chłopak dla ciebie.
- A nie wydaje ci się, że to już
dawno przestało wykraczać po za granice przyjaźni? – Miley odłożyła na bok
ostatnią książkę i wróciła do przeglądania pierwszej. Nie wierzyła Dems. No bo
która normalna dziewczyna po kłótni z ukochanym chłopakiem, dzwoni do innego i
idzie razem z nim do kina? To już jest coś więcej niż przyjaźń.
- Kocham Darrena, zrozumcie to w
końcu. – Ostatnio wypowiadała te słowa tak często, że zaczęły tracić na
znaczeniu. Równie dobrze mogłaby przyczepić do piersi tabliczkę z takim
napisem. Tylko właściwie kogo chciała bardziej przekonać: wszystkich wokół czy
może siebie samą?
- Cześć laski. – Selena podeszła
do ich stolika, witając się z nimi i rzucając torbę przy poręczy krzesła. – O
czym gadacie?
- Demi twierdzi, że kocha
Darrena, a Joe to tylko przyjaciel. – Miley i Selena spojrzały na siebie
wymownie.
Miała ochotę walnąć je w głowy
tymi ciężkimi książkami, ale zamiast tego policzyła w myślach do dziesięciu.
Czemu tak bardzo interesowały się jej życiem? Nawet jeśli – czysto
hipotetycznie oczywiście – czuła coś do Joe, to była to tylko i wyłącznie jej
sprawa. Nic im do tego.
- Czyli standard. – Selena
rozsiadła się wygodnie na krześle, w duchu śmiejąc się z przyjaciółki. Nie rozumiała,
jak taka inteligentna dziewczyna mogła spotykać się z takim idiotą, jak Brass,
mając obok siebie kogoś tak fajnego, jak Joe. – A właściwie to, co za film
oglądaliście?
- Jakąś beznadziejną komedię. –
Spuściła głowę niżej, udając, że szuka czegoś w książce. Nie mogły zobaczyć, że
się rumieni. Oglądali razem Casablancę. Uwielbiała Casablancę! A Joe nawet
starał się nie ziewać i prawie cały czas trzymał swoją dłoń na jej dłoni, a ona
położyła głowę na jego ramieniu. Z Darrenem w ogóle by to nie przeszło. Po
pierwsze już na samym wejściu pokłóciliby się o wybór filmu, a po drugie Darren
nie bardzo przepadał za tego typu miejscami. Bo w kinie nie można wyrywać
innych dziewczyn w przeciwieństwie do zatęchłego baru.
- I nie było nawet drobnego
macanka?
- Selena! – Demi czuła, że płoną
jej policzki. – Nie było. – Zmień temat, bo inaczej zginiesz!
- A nie chciałabyś?
- Nie, nie chciałabym.
– Kłamiesz! I to prosto w oczy!
- I na pewno nic nie było? –
Miley dołączyła się do przesłuchania przyjaciółki. Nie wierzyła w żadne słowo
panny Lovato.
- Na pewno i skończmy już ten
temat. – Dalej pomijała fakt, że prawie się z nim całowała i że żałowała, że do
niczego nie doszło. Tym bardziej nie miała zamiaru mówić im, że po wyjściu z
kina, pojechali do niej i przez ponad dwie godziny leżeli na podwórku za jej
domem, oglądając gwiazdy i śmiejąc się, co chwila.
Było późne popołudnie, a na
zewnątrz od dłuższego czasu panował półmrok. Pustymi ulicami i alejami parków
wędrował tylko wiatr, zagłuszający wszechogarniająca ciszę. W jednym z domów na
obrzeżach Los Angeles, przy ulicy Park Street, gdzie mieszkali bracia
Jonas w najlepsze trwał mocno zakrapiany męski wieczór.
Nie mieli szczególnej
okazji aby świętować, ale czy do picia trzeba mieć jakikolwiek powód? Siedzieli
w salonie oglądając mecz i wlewając w siebie ogromne ilości
alkoholu. Każdy z nich musiał odreagować jakoś cały tydzień przeróżnych
problemów i wydarzeń, a ten sposób wydawał się być dla nich najlepszą drogą do
odpoczynku od codzienności. Bynajmniej na chwilę.
Nicholas jako jedyny nie potrafił
skupić się na rozmowie z kolegami, ani na bądź co bądź naprawdę ciekawym meczu.
Nawet kiedy był pijany ubolewał nad własną głupotą. Przez cały tydzień zbierał
się, żeby oddać ten pieprzony łańcuszek. Naprawdę nie chciał mieć z nim nic
wspólnego, tak samo jak z samą jego właścicielką. Jednak za każdym razem, kiedy
stał pod jej domem i już miał nacisnąć przycisk dzwonka rezygnował. Dlaczego?
On sam też chciałby się tego dowiedzieć. Dokładnie dziewięć razy w ciągu
ostatnich kilku dni stał przed jej domem, jak ostatni palant i przez bite
pół godziny wpatrywał się w płyty chodnikowe. Zachowywał się jak pieprzony
małolat zwlekając tyle czasu. Po kilkunastu minutach walki z samym sobą
zdecydował. Odda go. Jutro. Najszybciej jak tylko będzie mógł.
Tylko nie stchórz znowu,
idioto…
Joseph siedział również lekko zamyślony, biorąc tylko częściowy udział w ożywionej rozmowie pomiędzy Trevem i Patrickiem. Średnio interesowały go konwersacje na temat futbolu. To zupełnie nie były jego klimaty, jednak zdecydował się na to, gdyż naprawdę lubił towarzystwo chłopaków. Nie byli tacy, jak większość męskiej części jego liceum oraz pozostali jego znajomi. Na całe szczęście. I tak musiał w szkole znosić obecność tych zadufanych sobie idiotów.
- Wiesz może dlaczego nasza
siostra wróciła do domu późno i cała w skowronkach?- Zaczął Patrick uśmiechając
się wrednie. Doskonale wiedział, że wczoraj była właśnie z nim. W końcu
dziewczyny już zdążyły przemaglować jego siostrę, a Mils zdać całą relację
Trevorovi.
- Zadzwoniła. Była w złym
humorze, więc dołożyłem wszelkich starań, żeby go poprawić.- Starał się szybko
uciąć temat, jednak jakoś kiepsko mu to wychodziło. Słysząc jego wyjaśnienia
chłopaki parsknęli głośnym miechem, a on biedny zupełnie nie wiedział o
co im chodzi. - O co wam do jasnej cholery znowu chodzi?- Zirytowało go
trochę zachowanie chłopaków. Byli pijani, ale zachowywali się dziś co najmniej
jak chorzy psychicznie. Joseph z kim ty żyjesz.
- Mam nadzieje, że za bardzo się
nie postarałeś bo na rolę wujka jestem jeszcze za młody.- Odpowiedział mu
duszący się ze śmiechu Nick. Teraz wszyscy trzej nie mogli wytrzymać ze
śmiechu.
- A wy wszyscy tylko o jednym. Co
za ludzie! - Uniósł ostentacyjnie wzrok ku górze kiwając z niedowierzaniem
głową.- Zabrałem ją do kina, obejrzeliśmy film i odwiozłem ją do domu. To
wszystko.- Nie wspomniał może o kilku szczegółach, ale w sumie nie
musieli wiedzieć o wszystkim.
- Pocieszę cię braciszku.- Młody
poklepał go wymownie po plecach - Tylko winny się tłumaczy. – I znów wszyscy
trzej jak jeden maż zaczęli śmiać się niewyobrażalnie głośno
Takim idiotom powinno się zabronić sprzedawania alkoholu, bo stanowią niebezpieczeństwo dla otoczenia…
Takim idiotom powinno się zabronić sprzedawania alkoholu, bo stanowią niebezpieczeństwo dla otoczenia…
Już miał po raz kolejny głośno i
dosadnie powiedzieć co sądzi o ich chorym humorze, gdy komórka, która
znajdowała się w jego kieszeni dała o sobie znać. Szybko wydostał mały
piszczący przedmiot i pojrzał na wyświetlacz. Mimowolnie na jego twarz wstąpił
uśmiech, a oczy nabrały blasku. Normalna reakcja na telefon od
przyjaciółki? Chyba nie za bardzo….
- No ciekawe kto to.
- Powiedzieli równo Trevor i Patrick, co dość często im się zdarzało.
Postanowił, że tego nie skomentuje i ruszył w kierunku tarasu, w duchu licząc,
że chociaż tam będzie miał trochę spokoju. – Cześć, Demi. – Poczuł falę gorąca
na policzkach, kiedy usłyszał jej głos w słuchawce. – Co robisz?
- Hej, właśnie po raz kolejny
czytam „Przeminęło z Wiatrem” i chciałam… chyba, że jesteś zajęty, to powiedz,
nie będę ci przeszkadzać.
- Nie jestem. – Wolał posłuchać,
co ona ma do powiedzenia niż siedzieć z trójką idiotów, nabijających się z
niego i rzucających bezsensowne aluzje.
- Chcę ci przeczytać mój ulubiony
fragment, zgadzasz się?
W tym momencie wyobraził sobie,
jak leży na łóżku w swoim pokoju z książką i zatęsknił za nią, za jej
obecnością. Była sama w domu. Sama. Cieszył się, że nie ma z nią Darrena. I nie
dlatego, że był o nią zazdrosny, a dlatego, że jego obecność wiązała się z jej
cierpieniem.
Sama w domu, sama w domu, sama w
domu…
- Jasne, czytaj. – Odpowiedział
po chwili milczenia, starając się wyrzucić z pamięci obrazy, które nie powinny
w ogóle pojawić się w jego głowie.
- Powinnaś być całowana
często i przez kogoś, kto wie, jak to się robi. - Rhett odwrócił się w jej
stronę i podszedł bardzo blisko, delikatnie dotykając jej dłoni.
- Odrzucasz szczęście, by wyciągnąć ręce do czegoś, co ci go nie
zapewni.
Skończyła i Joe usłyszał, jak
zamyka książkę.
- Wiesz, że za każdym razem, gdy
czytam te trzy zdania to mam nadzieję, że ona jednak wybierze jego? Czemu ona
go nie chciała, Joe?
- Nie zawsze jest tak, jakbyśmy
tego chcieli, Dems. – Siła tych słów uderzyła go. Zależało mu na czymś, co dla
niego było nieosiągalne. Jego przyjaciółka resztkami sił walczyła o związek,
który tak naprawdę nie miał szans na przyszłość. Wszyscy dobrze o tym
wiedzieli, oprócz niej. Czasem się zastanawiał czy ona naprawdę go tak bardzo
kocha, skoro tak często to powtarza czy może po prostu chce udowodnić
wszystkim, że im się uda. „Wyciągała ręce do czegoś, co nie zapewni jej
szczęścia”.
- Nigdy nie zrozumiem Scarlett.
Rhett ją kocha, zawsze jest przy niej i ona czuje się przy nim bezpieczna, a
nie chce go. Przecież oni powinni być razem!
Czuł, jak ogromna gula podchodzi
mu do gardła. Nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Może powinien, „Byliby
razem, gdyby ona uparcie nie twierdziła, że kocha swojego chłopaka idiotę,
który jej nie szanuje” albo może „Nie wie czego chce i powinna poukładać swoje
życie”? W końcu nie powiedział jednak nic, czekając aż opuszczą go nerwy.
- Joe, jesteś tam?
- Jestem.- Uspokój się,
Joe. – Przepraszam, zamyśliłem się.
- Pewnie cię strasznie zanudzam.
- Nie, tylko miałem ciężki dzień
i jestem trochę zmęczony. – Kłamca!
- Oh, no to w takim razie nie
będę cię już męczyć. – Wyobraził sobie, jak właśnie w tym momencie nawija włosy
na palec i marszczy nos. – Dobranoc, Joe… Niech ci się śnią same miłe rzeczy.
- Dobranoc, Dems… Śpij dobrze. –
Odłożył telefon i westchnął. Już dawno żadna telefoniczna rozmowa nie zdołowała
go tak bardzo. Myślał, że poprawi mu się humor, tymczasem czuł ucisk w okolicy
serca i miał ochotę przywalić komuś.
Najlepiej pewnemu idiocie, który
nie zasługuje na to co ma.
Zamiast tego chwycił za klamkę i
wszedł do środka. Nick miał zamiar coś powiedzieć, ale powstrzymał go gestem
dłoni i usiadł na kanapie, podnosząc z podłogi błyszczący przedmiot. Wcale nie
zdziwił się, że w domu zamieszkałym przez dwóch facetów znalazł srebrny
naszyjnik. Bezmyślnie przekładał go z dłoni do dłoni, wpatrując się w
czterolistną koniczynkę.
- Skąd masz naszyjnik Sel? –
Zapytał Trevor, wpatrując się w niego ze zdziwieniem.
- Co? Jaki naszyjnik? – Nie
wiedział o co mu chodzi dopóki się nie otrząsnął i nie spojrzał trzeźwo na
swoje ręce. – To Seleny?
Nick znieruchomiał. Musiał wypaść
mu z kieszeni, kiedy szedł do kuchni po kolejne piwo. Dziwnym sposobem nie
chciał, żeby ktokolwiek go dotykał.
Bardzo normalnie, jak na kogoś
kto uważa, że nie lubi jego właścicielki.
- Tak, to na pewno jej. – Patrick
też to potwierdził. – Sel wariuje, bo od kilku dni nie może go znaleźć. –
Przerwał na chwilę, zastanawiając się nad czymś i spoglądając na Nicka, który w
kilka sekund zrobił się biały, jak ściana. – A tak w ogóle to skąd
go masz?
Nick stwierdził, że musi zachować
się, jak facet w tym momencie i odezwać po raz pierwszy od rozpoczęcia tematu.
- Zostawiła u mnie w samochodzie.
W pokoju zapanowała chwilowa
cisza. Chłopaki spojrzeli na siebie i w jednej sekundzie wybuchli głośnym
śmiechem.
- No Nick, mam nadzieję, że
szybko wujkiem nie zostanę. – Odgryzł mu się Joe, klepiąc go po
plecach.
- To nie jest tak, jak myślicie.
– Próbował się jakoś tłumaczyć, ale musiał przyznać sam przed sobą, że brzmiało
to głupio i mało realnie. Ale powiedzenie im, że widziała jak Selena i Owen
zabawiają się w jego samochodzie nie chciało mu przejść przez gardło.
- No to, jak jest Nicky? Powiesz
nam? – Joe miał z niego największy ubaw. Przynajmniej w jednej czwartej mógł
odreagować rozmowę z Demi, chociaż wciąż czuł się fatalnie.
- To jest… to znaczy… to
skomplikowane.
Znów zaczęli się śmiać z niego. I
wcale im się nie dziwił. Ale gdy przypomniał sobie o tym, jak ten jebany fiut
dotykał Selenę w jego samochodzie to gotował się cały ze złości. I chodziło mu
wyłącznie o samochód.
- Może zaniesiemy jej go, bo
inaczej ona zwariuje, a my razem z nią.
- Nie! Ja sam jej go oddam! –
Wyrwał naszyjnik z ręki Joe’go i schował do tylnej kieszeni spodni. – Znaczy…
Nie ważne. – Sięgnął po papierosy leżące na stoliku i wyszedł na taras, nie
słuchając dłużej ich głupich komentarzy.
- Wiesz, Joe, jak będziesz chciał
przelecieć naszą siostrę…
-… to zrób to w innym miejscu niż
samochód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz