sobota, 7 lipca 2012

Rozdział IX


- Demi, mogę cię o coś spytać? –Miley podniosła głowę z nad eseju z historii na temat wojny secesyjnej. Od trzech godzin siedziały w bibliotece i wertowały grube książki w celu znalezienia potrzebnych informacji.
- Jasne, pytaj. – Dziewczyna zawzięcie skrobała na kartce papieru kolejne zdania, próbując trzymać się chronologii zdarzeń i nie poprzekręcać nazwisk generałów. Kompletnie nie miała dzisiaj głowy do nauki. Ostatnio to żadna nowość.
- Co tak naprawdę jest między tobą a Joe?
To pytanie zawisło w powietrzu. Demi odłożyła długopis, zastanawiając się nad udzieleniem odpowiedzi. Bo sama za dobrze nie wiedziała, jak to z nimi jest. Są przyjaciółmi i to jest niezaprzeczalny fakt, ale wtedy w kinie prawie ją pocałował, a ona wcale się temu nie sprzeciwiała. I gdyby nie tamta kobieta pewnie chwilę później poczułaby smak jego ust na swoich. Od tamtego wieczoru codziennie zastanawiała się, jakby to było, co by wtedy czuła czy wplótłby palce w jej włosy czy może dłońmi masował jej plecy czy może zrezygnowali by z filmu i szaleńczo całowali się w jego samochodzie. Uwielbiała Miley i traktowała ją jak siostrę, ale nie mogła jej tego wszystkiego powiedzieć. Zamiast tego westchnęła i wyuczoną formułką odpowiedziała:
- Jesteśmy przyjaciółmi. – Miała przecież chłopaka. Może nie traktował jej, jak księżniczkę i ostatnio wciąż się kłócili, ale na swój sposób ją kochał. I ona jego też. Czasami tylko potrzebowała trochę więcej czułości i ciepła. I kogoś kto ją rozumiał i wiedział, że nie potrzebuje do szczęścia za wiele. Wystarczyła jej bliskość. Dlatego Joe to idealny chłopak dla ciebie.
- A nie wydaje ci się, że to już dawno przestało wykraczać po za granice przyjaźni? – Miley odłożyła na bok ostatnią książkę i wróciła do przeglądania pierwszej. Nie wierzyła Dems. No bo która normalna dziewczyna po kłótni z ukochanym chłopakiem, dzwoni do innego i idzie razem z nim do kina? To już jest coś więcej niż przyjaźń.
- Kocham Darrena, zrozumcie to w końcu. – Ostatnio wypowiadała te słowa tak często, że zaczęły tracić na znaczeniu. Równie dobrze mogłaby przyczepić do piersi tabliczkę z takim napisem. Tylko właściwie kogo chciała bardziej przekonać: wszystkich wokół czy może siebie samą?
- Cześć laski. – Selena podeszła do ich stolika, witając się z nimi i rzucając torbę przy poręczy krzesła. – O czym gadacie?
- Demi twierdzi, że kocha Darrena, a Joe to tylko przyjaciel. – Miley i Selena spojrzały na siebie wymownie.
Miała ochotę walnąć je w głowy tymi ciężkimi książkami, ale zamiast tego policzyła w myślach do dziesięciu. Czemu tak bardzo interesowały się jej życiem? Nawet jeśli – czysto hipotetycznie oczywiście – czuła coś do Joe, to była to tylko i wyłącznie jej sprawa. Nic im do tego.
- Czyli standard. – Selena rozsiadła się wygodnie na krześle, w duchu śmiejąc się z przyjaciółki. Nie rozumiała, jak taka inteligentna dziewczyna mogła spotykać się z takim idiotą, jak Brass, mając obok siebie kogoś tak fajnego, jak Joe. – A właściwie to, co za film oglądaliście?
- Jakąś beznadziejną komedię. – Spuściła głowę niżej, udając, że szuka czegoś w książce. Nie mogły zobaczyć, że się rumieni. Oglądali razem Casablancę. Uwielbiała Casablancę! A Joe nawet starał się nie ziewać i prawie cały czas trzymał swoją dłoń na jej dłoni, a ona położyła głowę na jego ramieniu. Z Darrenem w ogóle by to nie przeszło. Po pierwsze już na samym wejściu pokłóciliby się o wybór filmu, a po drugie Darren nie bardzo przepadał za tego typu miejscami. Bo w kinie nie można wyrywać innych dziewczyn w przeciwieństwie do zatęchłego baru.
- I nie było nawet drobnego macanka?
- Selena! – Demi czuła, że płoną jej policzki. – Nie było. – Zmień temat, bo inaczej zginiesz!
- A nie chciałabyś?
- Nie, nie chciałabym. – Kłamiesz! I to prosto w oczy!
- I na pewno nic nie było? – Miley dołączyła się do przesłuchania przyjaciółki. Nie wierzyła w żadne słowo panny Lovato.
- Na pewno i skończmy już ten temat. – Dalej pomijała fakt, że prawie się z nim całowała i że żałowała, że do niczego nie doszło. Tym bardziej nie miała zamiaru mówić im, że po wyjściu z kina, pojechali do niej i przez ponad dwie godziny leżeli na podwórku za jej domem, oglądając gwiazdy i śmiejąc się, co chwila. 

Było późne popołudnie, a na zewnątrz od dłuższego czasu panował półmrok. Pustymi ulicami i alejami parków wędrował tylko wiatr, zagłuszający wszechogarniająca ciszę. W jednym z domów na obrzeżach Los Angeles, przy ulicy Park Street, gdzie mieszkali bracia Jonas  w najlepsze trwał mocno zakrapiany męski wieczór. 
Nie mieli  szczególnej okazji aby świętować, ale czy do picia trzeba mieć jakikolwiek powód? Siedzieli w salonie oglądając mecz i wlewając w siebie ogromne ilości alkoholu. Każdy z nich musiał odreagować jakoś cały tydzień przeróżnych problemów i wydarzeń, a ten sposób wydawał się być dla nich najlepszą drogą do odpoczynku od codzienności. Bynajmniej na chwilę. 
Nicholas jako jedyny nie potrafił skupić się na rozmowie z kolegami, ani na bądź co bądź naprawdę ciekawym meczu. Nawet kiedy był pijany ubolewał nad własną głupotą. Przez cały tydzień zbierał się, żeby oddać ten pieprzony łańcuszek. Naprawdę nie chciał mieć z nim nic wspólnego, tak samo jak z samą jego właścicielką. Jednak za każdym razem, kiedy stał pod jej domem i już miał nacisnąć przycisk dzwonka rezygnował. Dlaczego? On sam też chciałby się tego dowiedzieć.  Dokładnie dziewięć razy w ciągu ostatnich kilku dni  stał przed jej domem, jak ostatni palant i przez bite pół godziny wpatrywał się w płyty chodnikowe. Zachowywał się jak pieprzony małolat zwlekając tyle czasu. Po kilkunastu minutach walki z samym sobą zdecydował. Odda go. Jutro. Najszybciej jak tylko będzie mógł. 
Tylko nie stchórz znowu, idioto… 

Joseph siedział również lekko zamyślony, biorąc tylko częściowy udział w ożywionej rozmowie pomiędzy Trevem i Patrickiem. Średnio interesowały go konwersacje na temat  futbolu. To zupełnie nie były jego klimaty, jednak zdecydował się na to, gdyż naprawdę lubił towarzystwo chłopaków. Nie byli tacy, jak większość męskiej części jego liceum oraz pozostali jego znajomi. Na całe szczęście. I tak musiał w szkole znosić obecność tych zadufanych  sobie idiotów. 
- Wiesz może dlaczego nasza siostra wróciła do domu późno i cała w skowronkach?- Zaczął Patrick uśmiechając się wrednie. Doskonale wiedział, że wczoraj była właśnie z nim. W końcu dziewczyny już zdążyły przemaglować jego siostrę, a Mils zdać całą relację Trevorovi. 
- Zadzwoniła. Była w złym humorze, więc dołożyłem wszelkich starań, żeby go poprawić.- Starał się szybko uciąć temat, jednak jakoś kiepsko mu to wychodziło. Słysząc jego wyjaśnienia chłopaki parsknęli  głośnym miechem, a on biedny zupełnie nie wiedział o co im chodzi. - O co wam do jasnej cholery znowu chodzi?-  Zirytowało go trochę zachowanie chłopaków. Byli pijani, ale zachowywali się dziś co najmniej jak chorzy psychicznie. Joseph z kim ty żyjesz. 
- Mam nadzieje, że za bardzo się nie postarałeś bo na rolę wujka jestem jeszcze za młody.- Odpowiedział mu duszący się ze śmiechu Nick. Teraz wszyscy trzej  nie mogli wytrzymać ze śmiechu. 
- A wy wszyscy tylko o jednym. Co za ludzie! - Uniósł ostentacyjnie wzrok ku górze kiwając z niedowierzaniem  głową.- Zabrałem ją do kina, obejrzeliśmy film i odwiozłem ją do domu. To wszystko.- Nie wspomniał może o kilku  szczegółach, ale w sumie nie musieli wiedzieć o wszystkim. 
- Pocieszę cię braciszku.- Młody poklepał go wymownie po plecach - Tylko winny się tłumaczy. – I znów wszyscy trzej jak jeden maż zaczęli śmiać się niewyobrażalnie głośno
Takim idiotom powinno się zabronić sprzedawania alkoholu, bo stanowią niebezpieczeństwo dla otoczenia… 
Już miał po raz kolejny głośno i dosadnie powiedzieć co sądzi o ich chorym humorze, gdy komórka, która znajdowała się w jego kieszeni dała o sobie znać. Szybko wydostał mały piszczący przedmiot i pojrzał na wyświetlacz. Mimowolnie na jego twarz wstąpił uśmiech, a oczy nabrały blasku. Normalna reakcja na telefon od przyjaciółki? Chyba nie za bardzo…. 
- No ciekawe kto to. - Powiedzieli równo Trevor i Patrick, co dość często im się zdarzało. Postanowił, że tego nie skomentuje i ruszył w kierunku tarasu, w duchu licząc, że chociaż tam będzie miał trochę spokoju. – Cześć, Demi. – Poczuł falę gorąca na policzkach, kiedy usłyszał jej głos w słuchawce. – Co robisz?
- Hej, właśnie po raz kolejny czytam „Przeminęło z Wiatrem” i chciałam… chyba, że jesteś zajęty, to powiedz, nie będę ci przeszkadzać.
- Nie jestem. – Wolał posłuchać, co ona ma do powiedzenia niż siedzieć z trójką idiotów, nabijających się z niego i rzucających bezsensowne aluzje.
- Chcę ci przeczytać mój ulubiony fragment, zgadzasz się?
W tym momencie wyobraził sobie, jak leży na łóżku w swoim pokoju z książką i zatęsknił za nią, za jej obecnością. Była sama w domu. Sama. Cieszył się, że nie ma z nią Darrena. I nie dlatego, że był o nią zazdrosny, a dlatego, że jego obecność wiązała się z jej cierpieniem.
Sama w domu, sama w domu, sama w domu…
- Jasne, czytaj. – Odpowiedział po chwili milczenia, starając się wyrzucić z pamięci obrazy, które nie powinny w ogóle pojawić się w jego głowie.
- Powinnaś być całowana często i przez kogoś, kto wie, jak to się robi. - Rhett odwrócił się w jej stronę i podszedł bardzo blisko, delikatnie dotykając jej dłoni. -  Odrzucasz szczęście, by wyciągnąć ręce do czegoś, co ci go nie zapewni.
Skończyła i Joe usłyszał, jak zamyka książkę.
- Wiesz, że za każdym razem, gdy czytam te trzy zdania to mam nadzieję, że ona jednak wybierze jego? Czemu ona go nie chciała, Joe?
- Nie zawsze jest tak, jakbyśmy tego chcieli, Dems. – Siła tych słów uderzyła go. Zależało mu na czymś, co dla niego było nieosiągalne. Jego przyjaciółka resztkami sił walczyła o związek, który tak naprawdę nie miał szans na przyszłość. Wszyscy dobrze o tym wiedzieli, oprócz niej. Czasem się zastanawiał czy ona naprawdę go tak bardzo kocha, skoro tak często to powtarza czy może po prostu chce udowodnić wszystkim, że im się uda. „Wyciągała ręce do czegoś, co nie zapewni jej szczęścia”.
- Nigdy nie zrozumiem Scarlett. Rhett ją kocha, zawsze jest przy niej i ona czuje się przy nim bezpieczna, a nie chce go. Przecież oni powinni być razem!
Czuł, jak ogromna gula podchodzi mu do gardła. Nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Może powinien, „Byliby razem, gdyby ona uparcie nie twierdziła, że kocha swojego chłopaka idiotę, który jej nie szanuje” albo może „Nie wie czego chce i powinna poukładać swoje życie”? W końcu nie powiedział jednak nic, czekając aż opuszczą go nerwy.
- Joe, jesteś tam?
- Jestem.- Uspokój się, Joe. – Przepraszam, zamyśliłem się.
- Pewnie cię strasznie zanudzam.
- Nie, tylko miałem ciężki dzień i jestem trochę zmęczony. – Kłamca!
- Oh, no to w takim razie nie będę cię już męczyć. – Wyobraził sobie, jak właśnie w tym momencie nawija włosy na palec i marszczy nos. – Dobranoc, Joe… Niech ci się śnią same miłe rzeczy.
- Dobranoc, Dems… Śpij dobrze. – Odłożył telefon i westchnął. Już dawno żadna telefoniczna rozmowa nie zdołowała go tak bardzo. Myślał, że poprawi mu się humor, tymczasem czuł ucisk w okolicy serca i miał ochotę przywalić komuś.
Najlepiej pewnemu idiocie, który nie zasługuje na to co ma.
Zamiast tego chwycił za klamkę i wszedł do środka. Nick miał zamiar coś powiedzieć, ale powstrzymał go gestem dłoni i usiadł na kanapie, podnosząc z podłogi błyszczący przedmiot. Wcale nie zdziwił się, że w domu zamieszkałym przez dwóch facetów znalazł srebrny naszyjnik. Bezmyślnie przekładał go z dłoni do dłoni, wpatrując się w czterolistną koniczynkę.
- Skąd masz naszyjnik Sel? – Zapytał Trevor, wpatrując się w niego ze zdziwieniem.
- Co? Jaki naszyjnik? – Nie wiedział o co mu chodzi dopóki się nie otrząsnął i nie spojrzał trzeźwo na swoje ręce.  – To Seleny?
Nick znieruchomiał. Musiał wypaść mu z kieszeni, kiedy szedł do kuchni po kolejne piwo. Dziwnym sposobem nie chciał, żeby ktokolwiek go dotykał.
Bardzo normalnie, jak na kogoś kto uważa, że nie lubi jego właścicielki.
- Tak, to na pewno jej. – Patrick też to potwierdził. – Sel wariuje, bo od kilku dni nie może go znaleźć. – Przerwał na chwilę, zastanawiając się nad czymś i spoglądając na Nicka, który w kilka sekund zrobił się biały, jak ściana.  – A tak w ogóle to skąd go masz?
Nick stwierdził, że musi zachować się, jak facet w tym momencie i odezwać po raz pierwszy od rozpoczęcia tematu.
- Zostawiła u mnie w samochodzie.
W pokoju zapanowała chwilowa cisza. Chłopaki spojrzeli na siebie i w jednej sekundzie wybuchli głośnym śmiechem.
- No Nick, mam nadzieję, że szybko wujkiem nie zostanę.  – Odgryzł mu się Joe, klepiąc go po plecach.
- To nie jest tak, jak myślicie. – Próbował się jakoś tłumaczyć, ale musiał przyznać sam przed sobą, że brzmiało to głupio i mało realnie. Ale powiedzenie im, że widziała jak Selena i Owen zabawiają się w jego samochodzie nie chciało mu przejść przez gardło.
- No to, jak jest Nicky? Powiesz nam? – Joe miał z niego największy ubaw. Przynajmniej w jednej czwartej mógł odreagować rozmowę z Demi, chociaż wciąż czuł się fatalnie.
- To jest… to znaczy… to skomplikowane.
Znów zaczęli się śmiać z niego. I wcale im się nie dziwił. Ale gdy przypomniał sobie o tym, jak ten jebany fiut dotykał Selenę w jego samochodzie to gotował się cały ze złości. I chodziło mu wyłącznie o samochód.
- Może zaniesiemy jej go, bo inaczej ona zwariuje, a my razem z nią.
- Nie! Ja sam jej go oddam! – Wyrwał naszyjnik z ręki Joe’go i schował do tylnej kieszeni spodni. – Znaczy… Nie ważne. – Sięgnął po papierosy leżące na stoliku i wyszedł na taras, nie słuchając dłużej ich głupich komentarzy.
- Wiesz, Joe, jak będziesz chciał przelecieć naszą siostrę…
-… to zrób to w innym miejscu niż samochód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz