sobota, 7 lipca 2012

Rozdział V


- Prawda, że było cudownie? – Ashley ścisnęła mocniej ramię Joe i przycisnęła do niego policzek. Wyszli właśnie z restauracji, gdzie zjedli kolację z jej rodzicami. Nareszcie minęło jej napięcie, które rosło w niej od kilku tygodni. Schudła kilka kilogramów i bez trudu mieściła się w nową sukienkę, Joe znalazł dla niej więcej niż pięć minut czasu i nie wydzwaniał do niego nikt z jego nowych przyjaciół. Normalny, piękny wieczór wśród ludzi, których kochała.
- Taaaak… - Nie, nie było fajnie. Czuł się tak, jak zawsze w obecności państwa Greene. Kontrolowany i obserwowany. Patrzyli na każdą jego minę. Słuchali tego, co mówi i jakim to tonem to mówi. I znowu naciskali na ślub. Mama Ash przyniosła nawet katalog z biżuterią, by mógł zobaczyć, które pierścionki zaręczynowe najbardziej podobają się jego dziewczynie. Paranoja. Właściwie ucieszył się i odetchnął z ulgą dopiero wtedy, kiedy wstali od stolika i zaczęli się żegnać.
- Zobaczysz, jak wspaniale będzie nam w Princeton! – Ash szczebiotała, jak mała dziewczynka. Powinien być szczęśliwy, bo już dawno nie była tak zadowolona z życia, ale jakoś nie potrafił. Nie chciał iść do Princeton. To dobra uczelnia, jedna z najlepszych w kraju, ale jemu marzył się Julliard, Nowy York i granie nocą w zatęchłych barach. Na pewno nie miał zamiaru pracować w firmie jej ojca po skończeniu studiów. Był mu wdzięczny za tą propozycję, ale kompletnie nie wpasowywała się ona w jego plany na przyszłość. – Już się nie mogę doczekać…
- Ashley… - przypomniał sobie o Demi, gdy spojrzał na zegarek. Kilka dni temu rozmawiał z nią przez telefon o tej porze. Powiedziała mu, że powinien podążać za marzeniami, bo uszczęśliwiając wszystkich dookoła unieszczęśliwi sam siebie i kiedyś będzie tego żałował. I dlatego też nie złoży papierów do Princeton i nie będzie zajmował się ekonomią. – Nie będziemy razem studiować.
- Czemu? – Spojrzała na niego zdziwiona. – Pewnie martwisz się, że cię nie przyjmą, ale nie masz o co, bo mój tata zna dziekana i…
- Posłuchaj… - przystanął na parkingu nie daleko miejsca, w którym zaparkował samochód. Złapał ją za podbródek i zmusił, by spojrzała na niego. – Nie chcę iść do Princeton. Idę do Konserwatorium Julliarda. Już wysłałem papiery a za tydzień lecę do Nowego Yorku, by pokazać im co umiem.
- Znowu zaczynasz z tymi bajkami o muzyce? – Nie rozumiała go. Co mu po tym, że będzie znał wszystkie nuty, kiedy i tak nie przebije się w tym świecie. Do tego trzeba mieć tupet, a Joe jest zbyt wrażliwy i dobry.  – Możesz sobie brzdąkać na gitarze, ale nie zapominaj o tym, co jest najważniejsze, Joe! Nasza przyszłość! Nie chcę być żoną artysty! Chce mięć męża, który będzie w stanie utrzymać rodzinę, nie martwiąc się o jutro!
- Uważasz, że sobie nie poradzę?!
- Joe proszę cię! To, że ty i ci twoi nowi przyjaciele – tu zrobiła skrzywioną minę – jesteście takimi pieprzonymi idealistami to nie oznacza, że odniesiesz sukces na scenie! A po za tym… Nie o takim życiu marzyliśmy Joe…
- Poprawka! Ty nie marzyłaś! Ja od zawsze chciałem robić tylko i wyłącznie to… - czuł, że w tym momencie ich drogi się rozchodzą. Na zawsze. I nie był nawet smutny z tego powodu. Może trochę zły, ale nie było mu żal, że ten związek się rozpada. I tak od dawna nie byli razem. Od bardzo dawna nie łączyło ich nic wyjątkowego.
- W takim razie odchodzę, skoro moje zdanie się dla ciebie nie liczy… - zrobiła kilka kroków, ale zatrzymała się, wciąż mając nadzieję, że ją powstrzyma. – Nic mi nie powiesz?
- Tak, powiem: życzę ci dużo szczęścia z kimś, kto z chęcią będzie pracował dla twojego ojca tyrana. - Wsiadł do samochodu i przekręcił kluczyk w stacyjce. – A i od tych pieprzonych idealistów dostałem coś, czego moja była dziewczyna nie potrafiła mi dać: wsparcie i wiarę w to, że uda mi się osiągnąć cel. – Odjechał. Przed siebie. Zostawił ją samą. Zapłakaną i nieszczęśliwą na środku parkingu. Przejdzie jej. Pójdzie na zakupy i zapomni o wszystkim.


- Dziewczyny jestem totalnie, obłędnie zakochana raz na całe życie! – Selena wpadła do kuchni w domu Demi, rzucając torbę na stół. Była tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu. Roznosiła ją nieznana energia i czuła, że może przenosić góry.
- Oby trwało to dłużej niż tydzień. – Dee znała skłonność swojej przyjaciółki do szybkiego zakochiwania się i jeszcze szybszego odkochiwania. Żaden z jej związków nie przetrwał próby czasu i Sel jakoś nie bardzo się tym przejmowała.
- To może nam coś o nim opowiesz? – Miley otworzyła lodówkę, bo zrobiła się głodna. Ostatnio ciągle tak miała. Zauważyła też, że przytyła i brzuch jej się zaokrąglił tak, że nie mogła nosić ulubionych spodni. Wyjęła lody czekoladowe i wyszperała łyżkę z szuflady. Od tygodnia uwielbiała słodycze.
- Ma na imię Owen, ma blond włosy, niebieskie oczy i jest nieziemsko przystojny. – Tyle o nim wiedziała i wystarczało jej to. Nie rozumiała tych bezsensownych bzdur o tym, że najpierw trzeba kogoś dobrze znać, żeby się z nim spotykać. Dla niej najważniejsze było pierwsze spojrzenie i już czuła, jak motyle tańczą jej w brzuchu. – Umówiłam się z nim dzisiaj wieczorem. Przyjedzie po mnie za dwie godziny! – Zapiszczała, klasnęła w dłonie i obróciła się dookoła siebie trzy razy. To będzie najlepsza randka w jej życiu!
- Może najpierw lepiej go poznaj zanim zdecydujesz się zrobić to z nim na tylnym siedzeniu jego samochodu? – Dems zwykle nie krytykowała stylu życia czarnowłosej, ale czasami bardzo się o nią bała. I tak nie miała lekko, więc nie potrzebowała więcej problemów.
- I mówi to dziewczyna, która tydzień temu prawie straciła swoje dziewictwo na korcie tenisowym w obecności swojego starszego brata i przyjaciółek – podeszła do Miley i razem z nią zaczęła wyjadać lody – w dodatku z chłopakiem, którego uważa „tylko za swojego bliskiego przyjaciela”.
- Bo jesteśmy tylko przyjaciółmi. – Czuła, że się rumieni. Sama przed sobą musiała przyznać, że takie zachowanie było do niej niepodobne. Szanowała swoje ciało do tego stopnia, że nawet Darrenowi wyznaczała granicę dotyku. A z Joe nie miała żadnych oporów. Kiedy ją dotykał chciała więcej i więcej. Lubiła przed snem przypominać sobie o tym. Zamykała oczy i zatracała się w tamtej chwili. Wariatko, powinnaś się leczyć… Joe ma dziewczynę, a ty chłopaka, którego kochasz!
- Od przyjaźni do miłości krótka droga i dobrze o tym wiesz Demi… - Miles zaczęła szperać po szafkach, by znaleźć czekoladę. – A skoro już jesteśmy przy Jonasach… Sel co z Nickiem?
- A co ma być? – Mina jej zrzedła od razu. Czasem wyobrażała sobie, że wyrządza mu krzywdę. I to bez przyjemności. Nie żeby myślała o nim jakoś często, ale zdarzało się. – Nick jest, jak wielka, denerwująca, brzęcząca mucha, którą ma się ochotę zgnieść.
- Jesteście obie tak ślepe, że aż momentami urocze. – Miley zastanawiała się czy była jedyną osobą, która widziała co się tutaj dzieje. Demi nie zdawała sobie sprawy, jak często wypowiada imię Joe i jak błyszczą jej wtedy oczy. A Selena tak bardzo się złościła, bo dobrze wiedziała, że żaden blondyn o niebieskich oczach nie da jej tego, co może chłopak o kręconych włosach. I pewnie dlatego tak się bała.
- Cześć dziewczyny! – Trevor i Patrick weszli do kuchni. Jak na bliźniaków przystało wypowiedzieli te słowa niemalże jednocześnie. Pierwszy z nich podszedł do swojej dziewczyny i pocałował ją czule w usta.
- O czym gadacie? – Patrick spojrzał na twarz siostry i jej przyjaciółek. Dawno nie było go w domu i z relacji brata dowiedział się, że sporo się wydarzyło. – Albo nie. Nie chcę wiedzieć.
- Pamiętacie, że w sobotę mamy nasz coroczny maraton filmowy i musimy wybrać, jakie filmy w tym roku będziemy oglądać.– Demi zwróciła się do braci. To była ich tradycja od kilku lat. Bardzo fajna z resztą. Szkoda, że w tym roku nie będzie z nimi Darrena. Chociaż wiedziała, że reszta cieszyła się z tego. No i przynajmniej obejdzie się bez kłótni i głupich komentarzy.
- Dobra, ale tym razem zaprośmy chłopaków, bo z wami się nie da oglądać nic. – Właściwie to Miley poprosiła Trevora o to. Miała ochotę pobawić się w swatkę.
- Świetnie to ja wezmę Owena i nawet Nick nie zepsuje mi humoru.
- Tylko od mojej sypialni proszę się wtedy trzymać z daleka.
- To w takim razie wybierzmy horrory, by Demi mogła się pomigdalić z Joe i może wyszłaby dalej po za pierwszą bazę. – Selena wybiegła z pomieszczenia, a Demi za nią, krzycząc, że są tylko przyjaciółmi, a on ma dziewczynę.
- Coś mi się wydaje, że to, co będzie się działo na żywo będzie o wiele lepsze od tych filmów… - Trevor wypowiedział to, o czym myślała cała trójka pozostała w kuchni. – Już nie mogę się doczekać…

Chciał teraz jak najszybciej wrócić do domu i odreagować  całą zaistniałą kilka minut wcześniej sytuację. Miał wobec niej mieszane uczucia. Z jednej strony zakończył bardzo długi związek, stracił swoja pierwszą i jedyną jak na razie miłość. Z drugiej zaś uwolnił się od bardzo niezdrowej relacji, opartej głównie na kłótniach i nieporozumieniach. Nie potrafił dłużej trwać w tym związku. W końcu chyba dwoje zakochanych w sobie ludzi powinno akceptować swoje pasje i marzenia, oraz wspierać się wzajemnie, czyż nie? Nie był może profesorem od spraw sercowych, jednak to wiedział na pewno.
Zaparkował auto na podjeździe. Kierując się w stronę drzwi wejściowych, zobaczył przez jedno z okien światło zapalone w salonie. Ucieszył go ten fakt, ponieważ wizja wieczora samotnie spędzonego na użalaniu się nad sobą już mu nie groziła. Miał chociaż osobę, która wysłucha jego dzisiejsze troski, i będzie szanowała każda podjętą przez niego decyzje. W takich chwilach dziękował Bogu za takiego brata. Był przy nim zawsze kiedy go potrzebował, więc i on odpłacał mu tym samym. Naprawdę pasował mu ten układ.
 Wszedł do mieszkania, a dźwiękiem kluczy od samochodu, rzuconych na komodę oznajmił swoją obecność, tym samym zwracając na siebie uwagę Nicka. Po jego minie wywnioskował, że zauważył już on, iż coś się stało. Dlatego tez bez zbędnych słów ruszył w kierunku sofy, na której siedział już jego brat. 
-Widzę, że kolacja z szanownym państwem Greene nie okazała się sukcesem… - skwitował zachowanie Joe. 
-Kolacja upłynęła jak każda, na nerwowym oczekiwaniu jej końca.- zaśmiał się lekko, po czym Nicholas zawtórował mu. 
Znał w końcu z jego opowiadań zachowanie rodziców Ash.  Dowiedział się z nich przede wszystkim tego, że była to naprawdę specyficzna rodzina, w której ojciec był prawdziwym despotą. Szczerze mówiąc nie był nigdy zadowolony wizją brata wstępującego do niej. Jednak szanował decyzje brata i wierzył, że podejmuje właściwe decyzje. 
-W takim razie co się stało, że masz taką grobową minę?- Spytał. 
-To może tak w małym skrócie: Przez całą kolację, rodzice Ashley próbowali wymusić na mnie ślub z nią. Pokazywali katalogi z pierścionkami zaręczynowymi. To był kompletna masakra… - zatrzymał się tutaj na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza, po czym kontynuował dalej. -  Kiedy wyszliśmy z tej sztywnej kolacji, Ash zaczęła zachwycać się studiami w Princeton, a kiedy powiedziałem jej, że nie złoże papierów na tą uczelnię nie była zadowolona. A kiedy powiedziałem jej o Julliardzie wściekła się. Powiedziała, żebym nie łudził się, ze zrobię karierę i zaczęła obrażać naszych przyjaciół. Wtedy nie wytrzymałem i powiedziałem że ten związek nie ma sensu i zostawiłem ją samą na parkingu.- Kiedy skończył popatrzył na twarz brata. 
Wymalowane było na niej przede wszystkim duże zaskoczenie, ale i nutki radości. Nie mógł mu się dziwić, w końcu nie darzył on Ashley szczególną sympatią. Starał się ją tolerować tylko ze względu na niego.
- Nie będę cię okłamywał, mówiąc, że mi przykro. W końcu liczyłem na ten dzień odkąd ją poznałeś.- Powiedział, klepiąc go po ramieniu. 

- Swoją drogą, nie wiem dlaczego byłem z nią tak długo, każdego dnia męczyłem się z kłótniami o błahostki i znosiłem jej humory. - Odpowiedział mu zamyślony.- Ale ona to już przeszłość, nie mam zamiaru trwać w takich toksycznych związkach nigdy więcej. 
-No to może trochę procentów, w końcu trzeba uczcić taką okazję... - powiedział Nicholas, kierując się w stronę lodówki. Szybko wrócił ze zgrzewką piwa, po czym zajął miejsce obok brata. 
- Swoją drogą, to od samego początku wiedziałem, że zasługujesz na kogoś lepszego od niej.- Powiedział, upijając ze swojej butelki kolejny łyk złotego płynu. 
- Masz kogoś konkretnego na myśli?- spytał nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. 
- Przykładowo taka Demi… Wiem, że wpadłeś po uszy bracie.- zaśmiał się, lecz widząc mrożące spojrzenie Joe, uśmiech zniknął z jego twarzy. 
- Demi to tylko moja przyjaciółka, nie ma pomiędzy nami nic więcej niż zwykła przyjaźń… - jednak widząc brata kiwającego tylko z politowaniem głową kontynuował dalej.- A z resztą ona ma chłopaka, więc odpuść temat-  widocznie chciał się wywinąć jednak Nick nie odpuszczał. 
- A ta akcja na korcie co miała oznaczać? 
- Po prostu uczyłem ją jak grać. Proste i logiczne.- powiedział z satysfakcją, licząc iż to powstrzyma Nicka od dalszego drążenia tematu. 
- Joe  mnie nie oszukasz, z resztą nie tylko mnie. To wszystko wyglądało jakbyś chciał ją dmuchnąć na korcie przy wszystkich. Ona z reszta tez nie miała jakichś szczególnych oporów.
Znów zaczął śmiać się, kiedy przypomniał sobie podchody tej dwójki podczas ostatniej wyprawy na tenisa. Zaskoczył go tym stwierdzeniem, to wiedział na pewno.
 - Starałem się ją czegokolwiek nauczyć, a nie zaciągnąć do łóżka. Z resztą głodnemu chleb na myśli.- wredny uśmieszek satysfakcji, z powodu dogryzienia bratu, nie schodził u z twarzy.- Trochę się zasiedzieliśmy i nie wiem jak ty ale ja idę spać.- Powiedział, po czym ruszył w stronę schodów, kierując się do swojej sypialni. Nie miał zamiaru nawet brać prysznica, czy przebrać się.  Nie przeszkadzały mu tony ubrań walających się na łóżku i na podłodze. Był cholernie zmęczony i miał to wszystko daleko gdzieś.  Nawet nie wiedział kiedy zasnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz