piątek, 6 lipca 2012

Prolog


Jedna…
Druga…
Trzecia…
Setna…
Tysięczna…
Krople deszczu z coraz większą zawziętością otulały jego wyczerpane ciało. Stróżki chłodnej wody spływały mu po twarzy. Były jak dotyk ukojenia po bardzo długim i ciężkim dniu. Ukojenia, którego tak rozpaczliwie teraz pragnął. 
Nie miał pojęcia, ile już tak stoi w bezruchu, natarczywie wpatrując się w przestrzeń. Szczerze mówiąc, wcale go to nie obchodziło. Najzwyczajniej w świecie miał ochotę pobyć sam. Ponapawać się swoją samotnością, swoim cierpieniem po stracie tak bliskich mu osób. Życie już nieraz dało mu porządnie w kość, ale ostatnio doznał najbardziej dotkliwego uderzenia. Dokładnie dwa miesiące temu, w dniu jego urodzin los zabrał mu dwie najważniejsze osoby, na których zawsze mógł polegać, jego rodziców. Po ich śmierci musiał zająć  jedyną osobą, która pozostała w jego życiu, mianowicie jego młodszego brata Nicka.  Ulewa zacinała wciąż mocniej i mocniej, a on stał i parzył. Ot tak, po prostu. Stał i patrzył. Nie czuł mokrej koszuli przylepiającej mu się do ciała. Nie czuł dreszczy wstrząsających nim raz po raz ani zimnych podmuchów wiatrów smagających go z każdej strony. Chociaż od śmierci rodziców minęło już prawie dwa miesiące bardzo ciężko to przeżywał i nadal nie mógł się z  tym pogodzić. Miał wrażenie, że to wszystko przeżywa ktoś inny, ktoś stojący obok niego. Ale przecież nikt przy nim nie stał. Nikt. Po raz kolejny. W jego sercu zapanowało uczucie pustki. Wszechogarniającej. Nieprzezwyciężonej. Takiej, która atakuje znienacka jak podstępna choroba i odbiera człowiekowi wszystko, nie tylko chęć życia czy radość, ale też marzenia, nadzieję, a nawet złudzenia. Nie miał nic. Zupełnie nic… Nigdy nie rozumiał przysłowia i ludzi mówiących mu, że pieniądze i sława szczęścia nie dają, ale od chwili, gdy Bóg zabrał mu rodziców zrozumiał to doskonale.  Do czasu nieszczęśliwego zdarzenia był znanym na całym świecie muzykiem, przed którym stała wielka i długa kariera, lecz porzucił to wszystko i przeprowadził się do małego miasteczka aby odciąć się od świateł jupiterów i błyskiem fleszów. Wtedy dopiero zobaczył, że wszyscy jego „przyjaciele” zadawali się z nim tylko dla rozgłosu.  Chciał teraz porozmawiać z kimkolwiek i zwierzyć się ze swoich trosk, ale nie miał z kim. Mógłby porozmawiać ze swoim bratem, ale widział że jemu również jest ciężko i nie chciał obciążać go jeszcze swoimi problemami . Nagle usłyszał za sobą odgłos cichych kroków, a dosłownie ułamek sekundy później stanęła obok niego nieznajoma dziewczyna. Była bardzo ładna, miała długie brązowe włosy i była na oko w jego wieku no i co tu dużo mówić od razu przypadła mu do gustu.
-Dobre miejsce na wylewanie swych smutków.- powiedziała cicho zwracając się do chłopaka.
-Dobre, Dobre. A ty skąd o tym wiesz?- spytał.
-Bo sama zawsze tu przychodzę kiedy chcę coś sobie przemyśleć, albo po prostu gdy mam potrzebę pobyć sama.-powiedziała uśmiechając się lekko.
-Ostatnio ja też coraz częściej tu bywam. A tak w ogóle to jestem Joe.-uśmiechnął się delikatnie, lecz jego oczy nadal były smutne co bez problemu zauważyła brunetka.
-A ja jestem Demetria, ale mów mi Demi.- odpowiedziała mu po chwili. Przez chwilę panowała pomiędzy nimi niezręczna cisza, którą po jakimś czasie postanowiła przerwać brunetka.
-Widzę, że coś cie gnębi.- powiedziała cicho.
-Jak to zauważyłaś?- zapytał z zaciekawieniem.
-Może próbujesz zgrywać dobrą minę do złej gry, ale z twoich oczu można czytać jak z otwartej książki. Może opowiedz mi co cię gnębi, podobno to najlepsze lekarstwo na smutki.– uśmiechnęła się zachęcająco.
-Szczerze to nie chciałbym  Cię zanudzać moimi historiami, ale jeżeli chcesz to nie ma sprawy.- wypuścił ze świstem powietrze.-Byłem obiecującym muzykiem, przed którym widniała wielka kariera, ale pieprzony los zabrał sprawił, że moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, po którym wszyscy moi pseudo przyjaciele odwrócili się ode mnie i do teraz nie miałem nawet nikogo, komu mógłbym zwierzy cię ze swoich trosk.-  opowiedział jej w skrócie całą swoją historię, lecz z każdym wypowiadanym słowem jego głos coraz bardziej się łamał.
- Wiem co to znaczy, gdyż jeden z moich starszych braci zginął  wypadku samochodowym rok temu.- wyszeptała cicho ku zaskoczeniu bruneta- Ale trzeba żyć dalej to właśnie uświadomili mi moi przyjaciele i rodzina. Przecież na pewno masz kogoś dla kogo budzisz się co rano, no nie?- wygłosiła swój monolog, a chłopak patrzył się  prosto w jej oczy jak zaczarowany.
-No tak mam młodszego brata. Może masz rację, może powinienem zacząć wszystko od początku…- powiedział gdy wreszcie oderwał wzrok od oczu szatynki.
- A na dobry początek zapraszam cie do mnie na małą imprezę dzisiaj wieczorem.- powiedziała w odpowiedzi z uśmiechem na ustach.
-Nie chciałbym robić ci kłopotu…- powiedział lekko zmieszany ale ona nie dała mu dokończyć …
-Na pewno nie robisz mi kłopotu. I nie zapomnij zabrać ze sobą brata.- posłała mu piękny uśmiech, po czym  wyjęła jakąś karteczkę z kieszeni i położyła mu ją na dłoni. Brunet od razu przeczytał tekst który był na niej napisany. Był to jakiś adres, ale nie wiedział o co chodzi. Już miał się pytać czego lub kogo to adres gdy szatynka odpowiedziała na trapiące go pytanie.
-To mój adres. Impreza zaczyna się o 20 więc liczę, że przyjdziesz ze swoim bratem na czas.-mówiąc to uśmiechnęła się już po raz kolejny patrząc w jego oczy.
-Oczywiście, że przyjdę.- odpowiedział jej odwzajemniając uśmiech.
- No to ja się zbieram, bo w końcu trzeba przygotować dom na domówkę, no nie?- zaśmiała się lekko.
- No oczywiście że tak. No to co do zobaczenia wieczorem.- powiedział tym razem już ze szczerym uśmiechem, który zagościł wreszcie na jego twarzy. Ona odwzajemniła jego uśmiech i rozeszli się w swoje strony zapewne w stronę swoich domów. W drodze do swojego domu cały czas myślał o brunetce o pięknych brązowych oczach i zniewalającym uśmiechu. Była dla niego jak dar z nieba, który przywrócił mu chęć do dalszego życia. Wiedział że to będzie prawdziwa przyjaźń, a może coś więcej? To pokaże tylko czas i przeznaczenie, które jest im pisane….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz